Felietony | Monika Gapińska
Jeszcze będę pisać listy. Obiecuję!
Kto z Państwa ostatnio napisał list? Nie, nie mejl, nie wiadomość przesłaną messengerem, ale tradycyjny list na kartce papieru? Założę się, że dziewięć na dziesięć osób odpowie, iż w kilku ostatnich dekadach nie napisało listu. Od razu dopowiadam – ja też jestem w owej dziewiątce osób. Zatem należy mieć nadzieję, że liczba piszących listy znacznie się powiększy wraz z ogłoszonym przez Willę Lentza konkursem na list do Augusta Lentza.
Wydaje mi się, że ostatni list, jaki napisałam w życiu, był skierowany do rodziców. Wstyd się przyznać, kiedy to było... Miałam wtedy dwanaście, może trzynaście lat. List napisałam podczas letnich kolonii nad morzem. Kiedy podczas poobiedniej ciszy (tak, tak!, taka forma sjesty niegdyś obowiązywała w trakcie wakacyjnych wyjazdów) jedni drzemali, a inni czytali książki, ja oddawałam się sztuce epistolografii. Z tą sztuką to chyba przesadziłam, bo moje listy nie były pisane z taką erudycją, jak choćby te wymieniane między Wisławą Szymborską a Joanną Kulmową przez ponad pięćdziesiąt lat (tak przy okazji – kilka lat temu zostały wydane w formie książki pt. "Tak wygląda prawdziwa poetka, podciagnij się!", polecam, znakomita lektura). Te moje wakacyjne wypociny opowiadały o życiu kolonijnym, z dużym naciskiem na to, co dostawaliśmy podczas posiłków. Trochę mnie to nawet dziwi, że tyle miejsca poświęciłam jedzeniu, choćby śniadaniowym koszmarkom typu rozwodniony budyń czy podgrzane mleko z makaronem. Byłam bowiem wówczas niejadkiem.
Pokłosiem owych letnich kolonii były nie tylko listy do rodziców, ale też znajomości z dzieciakami z całej Polski. Bywało, że z niektórymi koleżankami już po wakacjach, w roku szkolnym, wymieniałyśmy się listami. Pamiętam, że starałam się zadbać o piękną papeterię. Mieszkałam wtedy blisko sklepu papierniczego, często tam zaglądałam, stąd miałam sporą kolekcję efektywnych zestawów papieru listowego i kopert.
Niestety, takie powakacyjne korespondowanie zwykle kończyło się w okolicy Bożego Narodzenia, wraz z wysłaniem świątecznej kartki z życzeniami. A tym samym kończyła się letnia znajomość. Co roku sytuacja się powtarzała, aż w okolicy ósmej klasy podstawówki w ogóle zarzuciłam pisanie listów. Zarówno tych do rodziców, jak i do wakacyjnych znajomych. W tak zwanym międzyczasie zdarzyło mi się jeszcze napisać listy do moich ówczesnych idolek – pisarki Małgorzaty Musierowicz oraz piosenkarki Izabeli Trojanowskiej. Ta pierwsza nawet mi odpisała! Dość niestety kurtuazyjnie, ale i tak byłam szczęśliwa (niestety, list zaginął podczas kolejnych przeprowadzek). Druga z pań nie odpisała osobiście, ale zrobił to za nią pracownik fan-clubu, przysyłając również plakat z autografem artystki. Tyle że podpis nie był odręczny, ale wydrukowany. To mnie mocno zniesmaczyło i chyba nawet osłabiło uwielbienie dla piosenek idolki.
Przyznam, że chętnie bym przeczytała własne listy, pisane do koleżanek poznanych w wakacje. Taka korespondencja zawsze pokazuje, niezależnie od tego czy nadawcą jest kilkunastoletnia dziewczyna czy znana poetka, obraz ówczesnych realiów. Zachowane zostały w nich przecież jakieś zwyczaje, sytuacje, ówczesna moda (o dziwo, we wspomnianych listach poetek sporo miejsca panie poświęciły sukienkom...), jak też przeżycia i przemyślenia. Pamięć bywa ulotna, zatem myśli przelane na papier są bezcenne. Szczególnie, kiedy czyta się je wiele dekad później, w świecie zdominowanym przez krótkie wiadomości SMS – owe czy mejle, zwykle będące krótkim komunikatem albo informacją (tak na marginesie: kiedyś na lekcjach języka polskiego uczono jak pisać tradycyjny list, a teraz w programie nauczania jest... pisanie mejli). Co prawda, czytanie cudzych listów, wydanych w formie książki, jak te Szymborskiej i Kulmowej, może się wydawać naruszaniem czyjejś intymności. Choć wielu pisarzom zdarzało się przecież pisać listy, wiedząc, że po ich śmierci zapewne zostaną wydane. Pytanie zatem, czy i w takiej sytuacji można mówić o intymności tych zapisków.
Na koniec zdradzę, co jakiś czas temu obiecałam sobie. Otóż niedługo zacznę pisać listy. Naprawdę! Kiedy? Wtedy, gdy córka "wyfrunie z domu", czyli wyjedzie ze Szczecina na studia do innego miasta. Kupię piękną papeterię i będę regularnie pisać do dziecka. To będzie mój osobisty powrót, po kilkudziesięciu latach przerwy, do niełatwej wcale sztuki epistolografii.
Pokłosiem owych letnich kolonii były nie tylko listy do rodziców, ale też znajomości z dzieciakami z całej Polski. Bywało, że z niektórymi koleżankami już po wakacjach, w roku szkolnym, wymieniałyśmy się listami. Pamiętam, że starałam się zadbać o piękną papeterię. Mieszkałam wtedy blisko sklepu papierniczego, często tam zaglądałam, stąd miałam sporą kolekcję efektywnych zestawów papieru listowego i kopert.
Niestety, takie powakacyjne korespondowanie zwykle kończyło się w okolicy Bożego Narodzenia, wraz z wysłaniem świątecznej kartki z życzeniami. A tym samym kończyła się letnia znajomość. Co roku sytuacja się powtarzała, aż w okolicy ósmej klasy podstawówki w ogóle zarzuciłam pisanie listów. Zarówno tych do rodziców, jak i do wakacyjnych znajomych. W tak zwanym międzyczasie zdarzyło mi się jeszcze napisać listy do moich ówczesnych idolek – pisarki Małgorzaty Musierowicz oraz piosenkarki Izabeli Trojanowskiej. Ta pierwsza nawet mi odpisała! Dość niestety kurtuazyjnie, ale i tak byłam szczęśliwa (niestety, list zaginął podczas kolejnych przeprowadzek). Druga z pań nie odpisała osobiście, ale zrobił to za nią pracownik fan-clubu, przysyłając również plakat z autografem artystki. Tyle że podpis nie był odręczny, ale wydrukowany. To mnie mocno zniesmaczyło i chyba nawet osłabiło uwielbienie dla piosenek idolki.
Przyznam, że chętnie bym przeczytała własne listy, pisane do koleżanek poznanych w wakacje. Taka korespondencja zawsze pokazuje, niezależnie od tego czy nadawcą jest kilkunastoletnia dziewczyna czy znana poetka, obraz ówczesnych realiów. Zachowane zostały w nich przecież jakieś zwyczaje, sytuacje, ówczesna moda (o dziwo, we wspomnianych listach poetek sporo miejsca panie poświęciły sukienkom...), jak też przeżycia i przemyślenia. Pamięć bywa ulotna, zatem myśli przelane na papier są bezcenne. Szczególnie, kiedy czyta się je wiele dekad później, w świecie zdominowanym przez krótkie wiadomości SMS – owe czy mejle, zwykle będące krótkim komunikatem albo informacją (tak na marginesie: kiedyś na lekcjach języka polskiego uczono jak pisać tradycyjny list, a teraz w programie nauczania jest... pisanie mejli). Co prawda, czytanie cudzych listów, wydanych w formie książki, jak te Szymborskiej i Kulmowej, może się wydawać naruszaniem czyjejś intymności. Choć wielu pisarzom zdarzało się przecież pisać listy, wiedząc, że po ich śmierci zapewne zostaną wydane. Pytanie zatem, czy i w takiej sytuacji można mówić o intymności tych zapisków.
Na koniec zdradzę, co jakiś czas temu obiecałam sobie. Otóż niedługo zacznę pisać listy. Naprawdę! Kiedy? Wtedy, gdy córka "wyfrunie z domu", czyli wyjedzie ze Szczecina na studia do innego miasta. Kupię piękną papeterię i będę regularnie pisać do dziecka. To będzie mój osobisty powrót, po kilkudziesięciu latach przerwy, do niełatwej wcale sztuki epistolografii.