Newsletter Willi Lentza! Zachęcamy do zapisów! Szczegóły
Terminy zwiedzania uległy zmianie! Zapraszamy do zapoznania się z marcowym i kwietniowym grafikiem. Zwiedzanie
Zapraszamy do udziału w konkursie SAXandVILLAS 2024. Szczegóły
Jazz w Willi. Ikony Kultury. Grzegorz Ciechowski. Koncert Radosława Bolewskiego i Macieja Tubisa. Relacja
Wartości w kulturze. Inspiracja i umiar. Relacja
Maria de Buenos Aires. Willa Argentyna. Relacja
Szymanowski w Willi Lentza. Dwóchgłos. Relacja
Dzień Kobiet. Relacja
Felietony | Monika Gapińska

Karp i czerwona cebula na walentynki? Wolę książki.

Gazetki promocyjne supermarketów i dyskontów to doskonałe źródło inspiracji dla felietonisty. Naprawdę! Bo chyba nie podejrzewają Państwo, że to jest mój pomysł na walentynkową kolację we dwoje: karp i czerwona cebula?!
Jestem dość kreatywna w kuchni (tak mi się wydaje), ale prędzej bym usmażyła kotlety mielone w kształcie serca, wiedząc, że to danie zawsze wzbudza zachwyt w mojej drugiej połówce (nawet gdybym je serwowała codziennie przez tydzień), ale nie przyszło by mi do głowy, żeby w święto zakochanych podać mężowi na talerzu na przykład karpia w galarecie. Być może przesadziłam z własną kreatywnością kulinarną, ale akurat ryba tak bardzo kojarząca się z wigilijną kolacją, byłaby ostatnim wyborem, pośród innych gatunków, na walentynkowy posiłek. Karpia zatem (i czerwoną cebulę) odłóżmy na razie na bok, a powróćmy do celebracji walentynek.

Otóż lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku przyniosły nam święto zakochanych w wersji amerykańskiej. Niemal od razu stało się ono udręką dla singli. Oczywiście nie dla singli z wyboru. Ale dla tych osób, które chciałyby pójść we dwójkę przez życie, lecz na razie im to się nie udaje. 14 lutego zewsząd epatuje się miłością spełnioną – w telewizji pokazywane są filmy o zakochanych parach, stacje radiowe puszczają "love songi", kolorowe pisma pełne są historii o zakochanych celebrytach, a portale plotkarskie donoszą kto właśnie się zakochał. Kiedy zatem pary celebrują swoje szczęście na randkach albo kolacjach we dwoje, samotni przeżywają koszmar w czterech ścianach (nie licząc tych, którzy potraktują samotne pójście do lokalu jako "miłosne łowy").

Na co dzień wyjście w pojedynkę do restauracji nie wydaje się niczym szczególnym. Schabowego albo pierogi ruskie (przepraszam – ukraińskie, bo od roku raczej tylko takie są w ofercie lokali) niekoniecznie trzeba przecież spożywać we dwoje. Zwłaszcza jeśli jest to posiłek w trakcie przerwy obiadowej w pracy. Ale w walentynki samotne wyjście do restauracji wydaje się czynem niemal heroicznym. Pamiętam, jak w czasach studenckich, kiedy święto zakochanych dopiero raczkowało w naszym kraju, właśnie w walentynkowy wieczór poszłyśmy z koleżanką do pizzerii. Szybko jednak uwinęłyśmy się z naszymi pizzami, bo spojrzenia kelnerów jasno pokazywały, jak bardzo współczują tym samotnym, młodym kobietom, które w TAKIM DNIU powinny wgryzać się w pizzę w towarzystwie raczej przystojnego faceta niż koleżanki. Chyba od tamtej pory dużo się nie zmieniło. Przynajmniej w kwestii walentynkowych kolacji w pojedynkę – tu niemal ma się gwarancję bycia uznanym za żałosnego singla. Coś jednak ze zwyczajów walentynkowych jest inne niż w latach dziewięćdziesiątych. Wtedy pokolenie moich rodziców raczej nie obchodziło walentynek, uważając je za młodzieżowe święto, nieodpowiednie dla par z długim stażem. Starsi woleli Dzień Kobiet, choć pojawiały się już wówczas głosy nazywające święto – z 8 marca – reliktem przeszłości i pozostałością po PRL-u. A jak jest teraz w pokoleniu moich rodziców? Zauważam coraz częściej, że tak zwany przeciętny Kowalski czuje się zobligowany do tego, by nie tylko w Dzień Kobiet, ale i w walentynki podarować swojej połówce przynajmniej czekoladki w kształcie serduszek albo wiązankę kwiatów, choćby i z dyskontu. Zwłaszcza że sklepowe gazetki promocyjne to nie tylko źródło inspiracji dla osób piszących. Te lutowe oferują wyjątkowe upusty walentynkowe. Otóż róże cięte (11,99 zł za bukiet) i róże doniczkowe (15,99 zł za sztukę) znalazły się w specjalnej ofercie walentynkowej znanej sieci supermarketów. Nie ma w tym niczego niezwykłego, prawda? Ale inne produkty uznane za "walentynkowe" to już feeria niezwykłości. Przyznaję – tu kreatywność speców od promocji mocno mnie zaskoczyła. Obok właśnie kwiatów, truskawek (hmm, chyba jako dodatek do prosecco, prawda? bo kogo przy obecnej inflacji stać na prawdziwego szampana...), gruszek (podobno są afrodyzjakami) i ostryg (naukowcy twierdzą, że zwiększają libido), bombonierek, na walentynki polecają oni też – uwaga, uwaga! – karpia (w wersji – dzwonko i fileta), czerwoną cebulę (!), jak również dezodoranty i żel pod prysznic. No cóż, cebula, jako walentynkowy zakup, wydaje mi się nawet bardziej intrygująca niż karp. Zwłaszcza zjadana na surowo (oby tylko taki cebulowy oddech nie zniechęcił drugiej osoby do walentynkowych pocałunków... ). No i jeszcze dezodorant oraz żel pod prysznic. Tylko jedno wytłumaczenie przychodzi mi do głowy, na wyjaśnienie dlaczego właśnie te produkty higieniczne uznano za idealne dla zakochanych. Być może specjaliści od promocji zasugerowali się cytatem z twórczości Jana Sztaudyngera: "Myjcie się dziewczyny, nie znacie dnia ani godziny". Ot, i mamy handlową odpowiedź w kontekście igraszek miłosnych...

Odłóżmy jednak na bok triki promocyjne wprost z gazetek sklepowych, bo kolejny rok z rzędu znakomity pomysł – na spędzenie walentynek – ma Willa Lentza. To wydarzenie pn. "Kochamy książki". Zaplanowane są spotkania z autorami książek i pokaz filmu. Nieważne zatem czy mamy drugą połówkę czy jesteśmy singlami, warto przyjść na imprezę. Jest ona przecież świetną okazją do tego, by po prostu spotkać się w gronie osób kochających literaturę. Zatem karpia i czerwoną cebulę kupię na inną okazję, a w walentynki wybieram książki.