Felietony | Monika Gapińska
Chrupacze, siorbacze i mlaskacze, czyli jak długie reklamy uratowały seans
"Istnieje pewna zbrodnicza, milionowa mafia, której podła działalność nie da się niestety „podciągnąć” pod paragrafy kodeksu karnego, chociaż członkowie jej zasługują na wszelkie istniejące, a nawet zaniechane już sposoby torturowania, na ciężkie więzienie z ciemnicą, na chłostę publiczną lub doraźne mordobicie. Ta zorganizowana banda, ta „ferajna” ciemnych indywiduów działa wyłącznie na terenie kin. Kradną? Nie. To byłoby zrozumiałe. Wywołują zgorszenie moralne? Nie. To byłoby raczej przyjemne. Cóż więc te wyrzutki robią? Czytają głośno napisy filmowe" – tak pisał Julian Tuwim w 1931 w felietonie pt. "Kinochamy". Po niemal stu latach ową milionową mafią, której nie da się niestety podciągnąć pod paragrafy kodeksu karnego, są.... kinowi chrupacze, siorbacze i mlaskacze.
Uwielbiam kino. Mogłabym spędzić, jak niezapomniany krytyk filmowy Zygmunt Kałużyński, pół wieku w ciemnościach. W ciemnościach kinowych oczywiście. Najchętniej w kinach kameralnych. Od jakiego czasu nie chodzę bowiem do multipleksów. Taką decyzję podjęłam wychodząc z seansu "Włoskich wakacji" z Liamem Neesonem. Na ekranie można było się zauroczyć malowniczą wioską w Toskanii, w której toczyła się akcja filmu. Można było. Tyle że na sali kinowej niemal wszyscy chrupali popcornem, mlaskali jedząc nachosy, siorbali colą i skrobali słomkami po dnach kubków. Do tego młodzieńcy, siedzący rząd za mną, wyciągnęli nogi przed siebie tak, że z boku, na wysokości mojej głowy, widziałam dokładnie szwy na ich butach.
Niedawno się ugięłam i po bardzo długiej przerwie poszłam do multipleksu. No cóż, na razie żaden kanał streamingowy nie ma w swojej ofercie filmu o Robercie Oppenheimerze i jego roli w stworzeniu bomby atomowej. Z niemal przerażeniem patrzyłam na tych wszystkich widzów, którzy – wchodząc do sali kinowej – mieli w rękach wielkie pudła z popcornem. Od razu przypomniał mi się felieton Tuwima o kinochamach: "Istnieje pewna zbrodnicza, milionowa mafia...". No i się zaczęło! Istny "spektakl" chrupania, mlaskania i siorbania – a to wszystko już podczas reklam. Zresztą, techniki jedzenia popcornu bywają rozmaite, każda doprowadza mnie do szału. Otóż siedząca obok mnie dziewczyna wybrała metodę "na wiewiórkę", wgryzając się w każdy kawałeczek popcornu, jak rude zwierzaki w orzechy. Z kolei towarzyszący jej mężczyzna wpychał sobie popcorn całymi garściami do buzi. To cud, że się nie udusił. Ten specyficzny "popcornowy spektakl", rozgrywający się na widowni kina, trwał około czterdziestu minut. Czyli tyle czasu, ile pokazywano reklamy przed seansem filmu. Po raz pierwszy ucieszyłam się, że promocyjne klipy trwały tak długo. Dlaczego? Otóż w trakcie reklam szamponu, słuchawek, nowej adaptacji powieści Agathy Christie czy filmu o Napoleonie, siorbaczom, mlaskaczom i chrupaczom skończył się na szczęście (na moje szczęście, rzecz jasna) popcorn. Zatem trzygodzinny seans filmu "Oppenheimer" uznałam za udany, choć od czasu do czasu ktoś tylko siorbnął resztkami coli.
Mimo że dzięki długim reklamom w miarę spokojnie można było obejrzeć film, w najbliższym czasie nie wybieram się do multipleksów. Zdecydowanie wybieram inne wydarzenia w kulturze – w miejscach, gdzie nie serwuje się popcornu. Ot, choćby w Willi Lentza. Tu wkrótce odbędzie się choćby koncert formacji ATEMPO Trio. Muzyka grupy łączy w sobie zróżnicowane elementy, charakterystyczne dla krajów, z których pochodzą instrumentaliści. Można w niej usłyszeć m.in. rytmy i skale arabskich, bałkańskich oraz śródziemnomorskich ludów, a także wplecione w nie afrykańskie i afro-karaibskie sekwencje. Warto się wybrać na ten koncert (bez popcornu)!
Niedawno się ugięłam i po bardzo długiej przerwie poszłam do multipleksu. No cóż, na razie żaden kanał streamingowy nie ma w swojej ofercie filmu o Robercie Oppenheimerze i jego roli w stworzeniu bomby atomowej. Z niemal przerażeniem patrzyłam na tych wszystkich widzów, którzy – wchodząc do sali kinowej – mieli w rękach wielkie pudła z popcornem. Od razu przypomniał mi się felieton Tuwima o kinochamach: "Istnieje pewna zbrodnicza, milionowa mafia...". No i się zaczęło! Istny "spektakl" chrupania, mlaskania i siorbania – a to wszystko już podczas reklam. Zresztą, techniki jedzenia popcornu bywają rozmaite, każda doprowadza mnie do szału. Otóż siedząca obok mnie dziewczyna wybrała metodę "na wiewiórkę", wgryzając się w każdy kawałeczek popcornu, jak rude zwierzaki w orzechy. Z kolei towarzyszący jej mężczyzna wpychał sobie popcorn całymi garściami do buzi. To cud, że się nie udusił. Ten specyficzny "popcornowy spektakl", rozgrywający się na widowni kina, trwał około czterdziestu minut. Czyli tyle czasu, ile pokazywano reklamy przed seansem filmu. Po raz pierwszy ucieszyłam się, że promocyjne klipy trwały tak długo. Dlaczego? Otóż w trakcie reklam szamponu, słuchawek, nowej adaptacji powieści Agathy Christie czy filmu o Napoleonie, siorbaczom, mlaskaczom i chrupaczom skończył się na szczęście (na moje szczęście, rzecz jasna) popcorn. Zatem trzygodzinny seans filmu "Oppenheimer" uznałam za udany, choć od czasu do czasu ktoś tylko siorbnął resztkami coli.
Mimo że dzięki długim reklamom w miarę spokojnie można było obejrzeć film, w najbliższym czasie nie wybieram się do multipleksów. Zdecydowanie wybieram inne wydarzenia w kulturze – w miejscach, gdzie nie serwuje się popcornu. Ot, choćby w Willi Lentza. Tu wkrótce odbędzie się choćby koncert formacji ATEMPO Trio. Muzyka grupy łączy w sobie zróżnicowane elementy, charakterystyczne dla krajów, z których pochodzą instrumentaliści. Można w niej usłyszeć m.in. rytmy i skale arabskich, bałkańskich oraz śródziemnomorskich ludów, a także wplecione w nie afrykańskie i afro-karaibskie sekwencje. Warto się wybrać na ten koncert (bez popcornu)!