Felietony | Monika Gapińska
Zrób sobie "zajęcia z podyplomówki"
Z racji, że czasy studenckie mam dawno za sobą, prawie nie zauważyłam, iż całkiem niedawno rozpoczął się nowy rok akademicki. Owszem, mignęły mi gdzieś w telewizji uroczystości z tym związane. Ale tak szybko jak mignęły na ekranie, tak jeszcze szybciej umknęły z pamięci.
Tymczasem odebrałam telefon od dawno niewidzianej znajomej, która zaraz na początku rozmowy oznajmiła mi z dumą w głosie: "Rozpoczęłam studia!". Trochę zdębiałam, bo owa znajoma jest prawniczką, do tego ukończyła dwie aplikacje. W pierwszym momencie przyszło mi do głowy, że rozpoczęła studia na uniwersytecie trzeciego wieku. Kiedyś nawet o tym rozmawiałyśmy, planując emeryturę. Zgodziłyśmy się wówczas co do tego, że zostaniemy aktywnymi staruszkami, będziemy pilnie się uczyć na wspomnianym uniwersytecie i – jak żartowałyśmy, komentując artykuł dotyczący spowolnienia demencji starczej – mamy w planach dużo grać w szachy i rozwiązywać krzyżówki. Autor owego tekstu w gazecie te właśnie aktywności bardzo polecał na oddalenie kłopotów z pamięcią i koncentracją.
Tymczasem obie mamy jeszcze sporo czasu do emerytury, zatem informacja, która padła podczas rozmowy telefonicznej, absolutnie nie mogła dotyczyć uniwersytetu trzeciego wieku. Czego zatem? Otóż moja znajoma zdecydowała się na studia podyplomowe z teatrologii. Jak stwierdziła, już w liceum o nich marzyła, ale za namową rodziców rozpoczęła naukę na kierunku prawniczym. Potem życie zawodowe i rodzinne nie pozwalało na powrót do młodzieńczych marzeń.
Właściwie informacja o "podyplomówce" koleżanki (tak nazywa te studia) w ogóle nie powinna mnie zdziwić. W ostatnich latach mnóstwo znajomych, niektórzy tuż przed albo tuż po pięćdziesiątce, zdecydowało się na studia podyplomowe. Jedni z powodów czysto praktycznych, bo wraz ze zmianą na rynku pracy trzeba było się do niego dostosować, zdobyć nowe kwalifikacje albo poszerzyć obecne. Zresztą, motywacje studiowania w dojrzałym wieku bywają najróżniejsze. Ot, koleżanka z liceum, zdecydowała się na to, gdy dorosłe dzieci wyprowadziły się z domu rodzinnego. Syndrom tzw. pustego gniazda tak bardzo jej doskwierał, iż wybrała mocno absorbujące studia podyplomowe. Byle tylko nie mieć czasu na myślenie o nieustannej tęsknocie za córkami.
Pamiętam, że kilka lat temu sama myślałam o studiach podyplomowych. Na pomyśle się skończyło, bo interesujący mnie kierunek jest wyłącznie na uczelni poza Szczecinem. Zatem perspektywa długiej podróży dwa razy w miesiącu na zjazdy, skutecznie mnie zniechęciła. No cóż, widać nie jest mi pisany dodatkowy dyplom w szufladzie. Ale to nie znaczy, że nie zrobiłam nic, by poszerzyć wiedzę z interesującej mnie dziedziny. Można powiedzieć, że czas pandemii trochę mi "pomógł" w realizacji "domowych, indywidualnych studiów". Być może metodą nieco na skróty, ale w ten sposób "ukończyłam" (wiem, wiem, nie brzmi to zbyt poważnie) pierwszy rok. Z kolejnymi już było gorzej, bo niestety zdobywanie wiedzy zaczęło przegrywać z moim brakiem samodyscypliny. Z podziwem patrzę zatem na inną znajomą, taką, z którą kiedyś pracowałam. Ona również wpadła na pomysł "domowych studiów". Z historii sztuki. Jeśli bywacie na wernisażach albo finisażach, z pewnością ją spotykacie. Owe "studia" nie kończą się jednak na bywaniu tu i tam. Otóż koleżanka mocno się przygotowuje do każdej wystawy: odwiedza biblioteki i księgarnie w poszukiwaniu książek dotyczących twórczości artysty albo kierunku w sztuce, który ta osoba reprezentuje, godzinami też googluje po internecie. Poświęca na to naprawdę sporo czasu. Kiedy powiedziałam jej, jak bardzo podziwiam tę determinację w poszerzaniu wiedzy, rzuciła od niechcenia: "Zrób sobie sama zajęcia z podyplomówki. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaka to frajda".
Już 17 października w Willi Lentza będzie okazja na takie zajęcia: finisaż wystawy fotograficznej Andrzeja Ziółkowskiego: pt. "Wieczysta Mądrość. Universal Wisdom" oraz spotkanie z autorem zdjęć. Przyjdźcie!
Tymczasem obie mamy jeszcze sporo czasu do emerytury, zatem informacja, która padła podczas rozmowy telefonicznej, absolutnie nie mogła dotyczyć uniwersytetu trzeciego wieku. Czego zatem? Otóż moja znajoma zdecydowała się na studia podyplomowe z teatrologii. Jak stwierdziła, już w liceum o nich marzyła, ale za namową rodziców rozpoczęła naukę na kierunku prawniczym. Potem życie zawodowe i rodzinne nie pozwalało na powrót do młodzieńczych marzeń.
Właściwie informacja o "podyplomówce" koleżanki (tak nazywa te studia) w ogóle nie powinna mnie zdziwić. W ostatnich latach mnóstwo znajomych, niektórzy tuż przed albo tuż po pięćdziesiątce, zdecydowało się na studia podyplomowe. Jedni z powodów czysto praktycznych, bo wraz ze zmianą na rynku pracy trzeba było się do niego dostosować, zdobyć nowe kwalifikacje albo poszerzyć obecne. Zresztą, motywacje studiowania w dojrzałym wieku bywają najróżniejsze. Ot, koleżanka z liceum, zdecydowała się na to, gdy dorosłe dzieci wyprowadziły się z domu rodzinnego. Syndrom tzw. pustego gniazda tak bardzo jej doskwierał, iż wybrała mocno absorbujące studia podyplomowe. Byle tylko nie mieć czasu na myślenie o nieustannej tęsknocie za córkami.
Pamiętam, że kilka lat temu sama myślałam o studiach podyplomowych. Na pomyśle się skończyło, bo interesujący mnie kierunek jest wyłącznie na uczelni poza Szczecinem. Zatem perspektywa długiej podróży dwa razy w miesiącu na zjazdy, skutecznie mnie zniechęciła. No cóż, widać nie jest mi pisany dodatkowy dyplom w szufladzie. Ale to nie znaczy, że nie zrobiłam nic, by poszerzyć wiedzę z interesującej mnie dziedziny. Można powiedzieć, że czas pandemii trochę mi "pomógł" w realizacji "domowych, indywidualnych studiów". Być może metodą nieco na skróty, ale w ten sposób "ukończyłam" (wiem, wiem, nie brzmi to zbyt poważnie) pierwszy rok. Z kolejnymi już było gorzej, bo niestety zdobywanie wiedzy zaczęło przegrywać z moim brakiem samodyscypliny. Z podziwem patrzę zatem na inną znajomą, taką, z którą kiedyś pracowałam. Ona również wpadła na pomysł "domowych studiów". Z historii sztuki. Jeśli bywacie na wernisażach albo finisażach, z pewnością ją spotykacie. Owe "studia" nie kończą się jednak na bywaniu tu i tam. Otóż koleżanka mocno się przygotowuje do każdej wystawy: odwiedza biblioteki i księgarnie w poszukiwaniu książek dotyczących twórczości artysty albo kierunku w sztuce, który ta osoba reprezentuje, godzinami też googluje po internecie. Poświęca na to naprawdę sporo czasu. Kiedy powiedziałam jej, jak bardzo podziwiam tę determinację w poszerzaniu wiedzy, rzuciła od niechcenia: "Zrób sobie sama zajęcia z podyplomówki. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaka to frajda".
Już 17 października w Willi Lentza będzie okazja na takie zajęcia: finisaż wystawy fotograficznej Andrzeja Ziółkowskiego: pt. "Wieczysta Mądrość. Universal Wisdom" oraz spotkanie z autorem zdjęć. Przyjdźcie!