Felietony | Janusz Wilczyński
Big Apple i „nasz” malarz
Wyjechać tam! Do tej „ziemi obiecanej”, by zarobić dużo pieniędzy! I zostać na zawsze. Albo wrócić do Polski z walizką banknotów, za które kupi się dużo morgów. Właśnie o tym w XIX i XX wieku marzyło wielu Polaków. I wielu to marzenie realizowało. I jak to z marzeniami bywa, rzeczywistość czasem je potwierdzała, a czasem nie. Dziś do Ameryki już tylko nieliczni Polacy jadą „za chlebem”, bo kurs dolara nie jest tak korzystny, jak w czasach PRL-u czy II Rzeczpospolitej. Zresztą „Ameryka” jest u nas – dzięki kulturze popularnej, motoryzacji, technologii, i amerykańskim żołnierzom.
Ale Stany Zjednoczone, a w nich jedno miasto, po I wojnie światowej przyciągało coraz więcej tych, którzy o sobie i o świecie mówią dziełami sztuki. I tak Paryż, mekka artystów i źródło różnych artystycznych „-izmów”, pewne swojej wartości i niepodważalnego uroku, ani się obejrzało, gdy znalazło się w cieniu Nowego Jorku. …Jest tylko jedno Wielkie Jabłko. To jest Nowy Jork – napisał dziennikarz sportowy John J. Fitzgerald, w relacji z wyścigów konnych w Nowym Orleanie. A usłyszał to określenie od dżokejów mówiących o wygranej na torze wyścigowym w Nowym Jorku jako o big apple właśnie. Zresztą Oxford English Dictionary podaje, że w dziewiętnastym wieku samo określenie big apple oznaczało coś ważnego, godnego uwagi; przedmiot pożądania i ambicji.
W latach 30-tych XX wieku termin wielkie jabłko spopularyzowali muzycy jazzowi, którzy zwykli mawiać Wiele jest jabłek na drzewie sukcesu, ale jeśli osiągniesz Nowy Jork, oznacza to, że zdobyłeś Wielkie Jabłko. W owym czasie Nowy Jork, a zwłaszcza dzielnica Harlem, był uważany za stolicę jazzu.
W latach 70-tych specjaliści od wizerunku szukali hasła reklamującego Nowy Jork, które pomogłoby uporać się z postrzeganiem miasta jako brudnego i niebezpiecznego. I wtedy Charles Gillett, w tym czasie prezes nowojorskiej izby turystyki, i wielki entuzjasta jazzu, przypomniał sobie, że kiedyś określenie big apple wyrażało wielki respekt dla miasta. Postanowił więc użyć jasnego, czerwonego symbolu jabłka. Ten wielki, smakowity owoc zaczął pojawiać się na koszulkach, torbach, kubkach i magnesach oraz innych pamiątkowych gadżetach. A turyści byli zapraszani do NY hasłem zachęcającym, aby ugryźć jego kawałek (to take a bite out of the Big Apple). Na stałe nazwę przyjął burmistrz Rudolph Giuliani. Nadał nawet miejscu gdzie mieszkał wspomniany wyżej dziennikarz John Fitzgerald (róg 54. ulicy i Broadway) nazwę The Big Apple Corner. No i turyści gryzą: rocznie miasto odwiedza ponad 60 milionów ludzi!
Ale wróćmy do artystów, a dokładnie mówiąc polskich artystów, którzy (z)robili karierę w Nowym Jorku, mieszkali w Big Apple albo mieli wystawy w galeriach tego miasta. Z młodszych warto wspomnieć chociażby Ewę Juszkiewicz, której malarstwo można było oglądać w 2020 roku w NJ. Malarka mieszka co prawda w Krakowie, ale publiczność miasta z Manhattanem ma u swoich stóp. Inny polski malarz Wojciech Fangor, w 1970 roku, jako jedyny dotychczas polski artysta, miał indywidualną wystawę w Muzeum Guggenheima. Trzecim przykładem kariery w mieście nad rzeką Hudson może być Ryszard Horowitz fotografik mieszkający w mieście Statui Wolności, prekursor komputerowego przetwarzania fotografii, współzałożyciel amerykańskiego Stowarzyszenia Fotografików Reklamowych.
Ja jednak doskonale pamiętam zachodniopomorskiego (urodził się w Płotach) malarza, który przez 18 lat mieszkał i tworzył, a także prezentował i sprzedawał swoje obrazy w Nowym Jorku. To Jerzy Gumiela. Ten znakomity artysta, wyróżniał się świetnym warsztatem i ogromną wszechstronnością. Jego twórczość to z jednej strony pełne kolorów, nieco żartobliwe Akty, a z drugiej utrzymane w szarościach serie Pejzaży. Wszystkie prace łączy mistrzowskie potraktowanie światła oraz faktury obrazu. 18 lat gryźć Wielkie Jabłko – to jest coś!
A już w sobotę, 23 listopada, o godzinie 16.00 w Willi Lentza, w ramach cyklu Memoria odbędzie się drugie spotkanie poświęcone pamięci malarza Jerzego Gumieli. Warto przyjść i posłuchać, jak został zapamiętany przez tych, których darzył przyjaźnią.
W latach 30-tych XX wieku termin wielkie jabłko spopularyzowali muzycy jazzowi, którzy zwykli mawiać Wiele jest jabłek na drzewie sukcesu, ale jeśli osiągniesz Nowy Jork, oznacza to, że zdobyłeś Wielkie Jabłko. W owym czasie Nowy Jork, a zwłaszcza dzielnica Harlem, był uważany za stolicę jazzu.
W latach 70-tych specjaliści od wizerunku szukali hasła reklamującego Nowy Jork, które pomogłoby uporać się z postrzeganiem miasta jako brudnego i niebezpiecznego. I wtedy Charles Gillett, w tym czasie prezes nowojorskiej izby turystyki, i wielki entuzjasta jazzu, przypomniał sobie, że kiedyś określenie big apple wyrażało wielki respekt dla miasta. Postanowił więc użyć jasnego, czerwonego symbolu jabłka. Ten wielki, smakowity owoc zaczął pojawiać się na koszulkach, torbach, kubkach i magnesach oraz innych pamiątkowych gadżetach. A turyści byli zapraszani do NY hasłem zachęcającym, aby ugryźć jego kawałek (to take a bite out of the Big Apple). Na stałe nazwę przyjął burmistrz Rudolph Giuliani. Nadał nawet miejscu gdzie mieszkał wspomniany wyżej dziennikarz John Fitzgerald (róg 54. ulicy i Broadway) nazwę The Big Apple Corner. No i turyści gryzą: rocznie miasto odwiedza ponad 60 milionów ludzi!
Ale wróćmy do artystów, a dokładnie mówiąc polskich artystów, którzy (z)robili karierę w Nowym Jorku, mieszkali w Big Apple albo mieli wystawy w galeriach tego miasta. Z młodszych warto wspomnieć chociażby Ewę Juszkiewicz, której malarstwo można było oglądać w 2020 roku w NJ. Malarka mieszka co prawda w Krakowie, ale publiczność miasta z Manhattanem ma u swoich stóp. Inny polski malarz Wojciech Fangor, w 1970 roku, jako jedyny dotychczas polski artysta, miał indywidualną wystawę w Muzeum Guggenheima. Trzecim przykładem kariery w mieście nad rzeką Hudson może być Ryszard Horowitz fotografik mieszkający w mieście Statui Wolności, prekursor komputerowego przetwarzania fotografii, współzałożyciel amerykańskiego Stowarzyszenia Fotografików Reklamowych.
Ja jednak doskonale pamiętam zachodniopomorskiego (urodził się w Płotach) malarza, który przez 18 lat mieszkał i tworzył, a także prezentował i sprzedawał swoje obrazy w Nowym Jorku. To Jerzy Gumiela. Ten znakomity artysta, wyróżniał się świetnym warsztatem i ogromną wszechstronnością. Jego twórczość to z jednej strony pełne kolorów, nieco żartobliwe Akty, a z drugiej utrzymane w szarościach serie Pejzaży. Wszystkie prace łączy mistrzowskie potraktowanie światła oraz faktury obrazu. 18 lat gryźć Wielkie Jabłko – to jest coś!
A już w sobotę, 23 listopada, o godzinie 16.00 w Willi Lentza, w ramach cyklu Memoria odbędzie się drugie spotkanie poświęcone pamięci malarza Jerzego Gumieli. Warto przyjść i posłuchać, jak został zapamiętany przez tych, których darzył przyjaźnią.