Felieton | Autor: Janusz Wilczyński
Malarstwo i milcząca poezja
Zastanawiam się, co by było, gdyby panowie Joseph Nicéphore Niépce i Louis Jacques Mandé Daguerre nie wynaleźli fotografii? Malarze i rysownicy mieliby więcej zleceń! Zapotrzebowanie na pejzaże, portrety, sceny rodzajowe, uwiecznienia drzew, domów, wydarzeń byłoby ogromne! Bo ludzie zawsze lubią sobie popatrzeć. A poza tym, fotografia generalnie pokazuje to, co pokazuje, takim, jakie jest, obraz natomiast, czyli widzenie świata przetworzone przez wrażliwość oraz warsztat malarza, tworzy z rzeczywistością widzialną dialog, interpretuje ją i to nas kręci! W internetach są takie memiczne obrazki przedstawiające, jak najsławniejsi malarze namalowaliby to czy tamto – na przykład liść konopii indyjskich. Da Vinci wpisuje więc to listowie w okrąg i kwadrat, niczym człowieka witruwiańskiego. Picasso z okresu kubistycznego połamałby listki w różne trójkątne i romboildalne kształty, Pollock zamazałby rzeczoną roślinę kolorowymi, abstrakcyjnymi plamami, a Mondrian wyobraziłby ów liść w wyrazistych prostokątach i kwadratach, o kolorach czerwonym, żółtym, białym i niebieskim obramowanych czarną linią, jak na twórcę abstrakcji geometrycznej przystało. Tak sobie memotwórcy dworują z wielkich, bo wielcy artyści mają swój styl, niczym znak wodny na banknocie!
U zarania fotografii na malarzy padł blady strach. Szczególnie portreciści nie sypiali po nocach, bo jaki sens ma ich wielodniowa praca, gdy zjawia się człowiek z drewnianą skrzynką zaopatrzoną w obiektyw i negatyw, jeszcze doświeci odpaloną magnezją, czyli proszkiem błyskowym, i portrecik gotowy?! Niektórzy postanowili zagrożenie oswoić, nauczyli się dagerotypii, po czym hurtowo zaczęli trzaskać konterfekty. Ale nie brakowało i takich mistrzów pędzla, którzy bez obawy, za to z wielkim zainteresowaniem, zerkali na pierwsze fotografie. Eugène Delacroix, bez ogródek na ten przykład posiłkował się zdjęciami swojego imiennika o nazwisku Durieu. Ten fotograf wykonywał dla mistrza francuskiego romantyzmu zdjęcia modeli, które malarzowi służyły jako podstawa do szkiców w trakcie licznych wyjazdów. Delacroix tak pisał w swoim dzienniku w 1855 roku: Spoglądam z pasją i bez znużenia na te fotografie nagich ciał, na ten wspaniały poemat ludzkiego ciała, na którym uczę się czytać.
Jednak na dobre stosunek malarzy do fotografii zmienił się za czasów impresjonistów. Bo Frédéric Bazille, Édouard Manet czy Claude Monet dorastali razem z wynalazkiem fotografii. A gdy na rynku pojawiły się gotowe farby w tubkach oraz łatwe do transportowania papierowe negatywy, obie grupy, malarze i fotografowie, ruszyli w plener (po francusku en plein air). Fotografia krzepła, z jednej strony realistycznie odwzorowując rzeczywistość, ale też zaczęła stawać się dziedziną sztuki. A malarze odetchnęli z ulgą: namalowany portret czy obraz pozostał synonimem prestiżu, a malarstwo miejskie, wiejskie, pejzażowe miało i ma się nieźle, bo widzimy to samo, a jednak każdy malarz patrzy po swojemu, oddając rzeczywistość i przetwarzając zarazem.
A jak Szczecin widzą i przedstawiają na swoich obrazach niemieccy malarze sprzed ponad stu lat? Jakie miejsca rozpoznamy, a które pozostaną zagadką, chyba, że rzucimy okiem na podpis? Którzy malarze, podążając za impresjonistami, rzucili dużo słonecznego światła na wodę i budynki? Kto z nich postawił na realizm (jak w fotografii z tamtego okresu), a kto na odrobinę odrealnienia przedstawionego świata? Dla tych oraz innych pytań, a także estetycznych doznań, warto wybrać się do Willi Lentza, która wspólnie z Klubem Kolekcjonerów, Miłośników Malarstwa i Sztuki Dawnej w Szczecinie zaprasza na wystawę „Szczecin w malarstwie przełomu XIX i XX wieku. Ze zbiorów kolekcjonerów szczecińskich”. W salach na pierwszym piętrze Willi prezentowanych jest około trzydziestu obrazów Fritza Modrowa, Eduarda Krause-Wichmanna, Juliusa Paulsena, Otto Lang-Wollina, Eugena Dekkerta, Margarete Wosidllo czy Hansa Hartiga, z którego pomnikową wersją możemy przywitać się na rynku w Nowym Warpnie. Ja zamierzam po raz drugi przywitać się z prezentowanymi w Willi Lentza dziełami, bo to niesamowita podróż w czasie i odrobina tego, co w słowach ujął Simonides z Keos: Malarstwo jest milczącą poezją.
Jednak na dobre stosunek malarzy do fotografii zmienił się za czasów impresjonistów. Bo Frédéric Bazille, Édouard Manet czy Claude Monet dorastali razem z wynalazkiem fotografii. A gdy na rynku pojawiły się gotowe farby w tubkach oraz łatwe do transportowania papierowe negatywy, obie grupy, malarze i fotografowie, ruszyli w plener (po francusku en plein air). Fotografia krzepła, z jednej strony realistycznie odwzorowując rzeczywistość, ale też zaczęła stawać się dziedziną sztuki. A malarze odetchnęli z ulgą: namalowany portret czy obraz pozostał synonimem prestiżu, a malarstwo miejskie, wiejskie, pejzażowe miało i ma się nieźle, bo widzimy to samo, a jednak każdy malarz patrzy po swojemu, oddając rzeczywistość i przetwarzając zarazem.
A jak Szczecin widzą i przedstawiają na swoich obrazach niemieccy malarze sprzed ponad stu lat? Jakie miejsca rozpoznamy, a które pozostaną zagadką, chyba, że rzucimy okiem na podpis? Którzy malarze, podążając za impresjonistami, rzucili dużo słonecznego światła na wodę i budynki? Kto z nich postawił na realizm (jak w fotografii z tamtego okresu), a kto na odrobinę odrealnienia przedstawionego świata? Dla tych oraz innych pytań, a także estetycznych doznań, warto wybrać się do Willi Lentza, która wspólnie z Klubem Kolekcjonerów, Miłośników Malarstwa i Sztuki Dawnej w Szczecinie zaprasza na wystawę „Szczecin w malarstwie przełomu XIX i XX wieku. Ze zbiorów kolekcjonerów szczecińskich”. W salach na pierwszym piętrze Willi prezentowanych jest około trzydziestu obrazów Fritza Modrowa, Eduarda Krause-Wichmanna, Juliusa Paulsena, Otto Lang-Wollina, Eugena Dekkerta, Margarete Wosidllo czy Hansa Hartiga, z którego pomnikową wersją możemy przywitać się na rynku w Nowym Warpnie. Ja zamierzam po raz drugi przywitać się z prezentowanymi w Willi Lentza dziełami, bo to niesamowita podróż w czasie i odrobina tego, co w słowach ujął Simonides z Keos: Malarstwo jest milczącą poezją.