Newsletter Willi Lentza! Zachęcamy do zapisów! Szczegóły
Terminy zwiedzania uległy zmianie! Zapraszamy do zapoznania się z majowym grafikiem. Zwiedzanie
Dźwięk. Wykład prof. Stefana Weyny. Zapowiedź wydarzenia
Ad Astra. Premiera i gwiazdy. Victoria w Willi Lentza. Zapowiedź koncertu
Fryderyk Chopin w Willi Lentza. Dzieła wszystkie. Wojciech Kubica Relacja
1888. Willa miłości. Powrót spektaklu! Zapowiedź wydarzenia
Felieton | Autor: Marek Koszur

Siedem ostatnich słów

  • Kim jestem ja, ten we mnie?
  • Ale – który?
  • To ilu nas jest?
  • Podobno ponad 14 miliardów. Tylu ludzi żyło dotychczas na świecie. Cząstka każdego z nich jest w każdym z nas. Czyli…
  • To aż tylu?
  • Tylko tylu?
  • Nie rozumiem…
  • A kim byliśmy przed nami?
  • A byliśmy?
  • A skąd byśmy się wzięli, jeśli nie z kogoś…
Skąd jesteśmy, dokąd zmierzamy

Patrzę, jak mój wnuk rozwiązuje kolejną matematyczną łamigłówkę. Lubi zadania i nic właściwie nie jest w stanie intelektualnie zająć go przez dłuższą chwilę, niż szukanie liczby, którą należy wpisać po znaku równości.
Nie zniechęca się, jeśli zakwestionuję zaproponowany przez niego wynik. Z większą jeszcze zawziętością powtarza działania…
Wtedy… zaczynam nucić początek sonaty księżycowej… Twarz Ola zmienia się w sposób, którego nie umiem opisać. Ona… inaczej rezonuje. Nie przestając liczyć – przenosi się… w inny wymiar.
  • No, wiem, monlight sonata… – mówi prawie szeptem. A w głowie ma już tę opowieść, którą wspólnie zbudowaliśmy o tym, jak księżyc uczył chłopca grać na fortepianie. Chłopiec był smutny. Księżyc zajrzał do jego pokoju przez jesienne gałęzie drzew. Cienie gałązek utworzyły na stoliku… klawiaturę. Księżyc mówił, no, naciśnij paluszkiem ten ciemny klawisz, a teraz – ten jasny, oświetlony. I tak powstała ta sonata, której część trzecia – bo wymyślone przez nas księżycowe opowieści, jak części utworu, są trzy – od przynajmniej dwóch lat stanowi hit nad hity na Olowej liście przebojów.

Muzyka nie rodzi się z niczego

Nawet, jeśli nie umiemy nazwać źródła jej inspiracji – to nie znaczy, że źródła tego nie ma. Dotarcie do niego przez gęstwinę szumu informacyjnego bywa trudne. Ten szum to także wszystkie puste miejsca w naszej świadomości – przestrzenie niewypełnione wiedzą, wrażeniami, zachwytami zrodzonymi w chwili, gdy nasz mózg (wolę słowo świadomość) – rejestruje emocje, te impulsy powodujące, że skupiamy uwagę na akordzie, kolorze, zapachu, strofie wiersza. Jeśli każdy z tych impulsów trafi w fundament emocjonalny, to wrażenie zostaje niejako wtopione, wprasowane w nasz system – właśnie – skojarzeniowy.
Jeśli podziwiając wiosenną, szalejącą kwieciem łąkę usłyszymy fletnię pana albo powtarzalną frazę śpiewu skowronka, to każde następne spotkanie z bujną zielenią oraz śpiewem ptaka uruchomi reprodukcję tamtego pierwszego nastroju. Euforycznego, miłego albo zasmucającego, traumatycznego.

Bóg się rodzi…

Lulajże, Jezuniu…, Cicha noc, Przybieżeli…
Tak, to już popkultura. Melodyjki dzwonków telefonicznych, pozytywek, adwentowych kalendarzy. Wielka symbolika i tajemnica – zostały strywializowane, utopione w komercji. Natomiast Lacrimosa z mozartowskiego Requiem, czy bachowska, pasyjna pieśń Mój Jezu, dobranoc! - ciągle pozostają konstruktami porównywalnymi ze skutkiem wybuchu bomby atomowej. Przede wszystkim – zatrzymują nas biegu, w chwili składania najważniejszego podpisu, w tej sekundzie, w której podejmujemy właśnie życiową decyzję. Są tak wielkie i ważne.
Mój Jezu, dobranoc! Pasja Mateuszowa. Posłuchaj, a się przekonasz. Te dźwięki, te słowa z nimi związane – paraliżują. Ale posłuchaj wszystkich wariantów tej kompozycji, na przestrzeni całej Pasji. Wtedy, to ostatnie dobranoc zapamiętasz na zawsze.
Jeśli nie – żałuj. Coś w życiu straciłeś. Na szczęście, promocja na wiedzę i emocje nigdy nie wygasa. Możesz wszystko nadrobić, choć skład wrażeń wywołanych pierwszym wysłuchaniem O fortuno Carla Orffa w czasie, gdy fascynowała cię Ciemna strona księżyca (miałeś wtedy piętnaście lat?) będzie inny niż wtedy, gdy siedząc w pokoju, patrzysz na drzwi, które… ona przed chwilą zamknęła na zawsze. Ale nie zabrała parasolki albo apaszki, bo ta spadła z oparcia fotela. Jeśli wtedy właśnie usłyszysz pierwsze dźwięki drugiej części chopinowskiego koncertu f – moll, te dwa pierwsze takty -… poczujesz się jakby świat zamienił się w słoik pełen formaliny. Nie krzycz, nie protestuj, nie oburzaj się! Sprawdź… Podnieś tę apaszkę, poczuj wasze ostatnie wspólne lato i posłuchaj… dwa pierwsze takty, ale te z fortepianem… Tak, możesz wcześniej owinąć się całą rolką taśmy do pakowania paczek.

Synestezja

Naukowcy stworzyli dział nauki poświęcony wiązaniu wrażeń z ich źródłami. Synestezja (z greckiego, syn – razem; aisthesis – czucie, postrzeganie). To umiejętność postrzegania jednego bodźca, np. obrazu – przez wiele zmysłów. Słuch, dotyk, zapach… szybko przekonasz się, że pewne bodźce zawsze pojawiają się w tej samej konfiguracji wrażeń. Słyszysz kukułkę – czujesz zapach świerków i jej włosy na twojej twarzy… No, chociaż raz się ze mną zgadzasz. Synestezja to budowanie obrazu świata przez wrażenia zmysłowe. Tak, pańska woda po goleniu zawsze będzie jej pana przypominała.

Seledynowy

Pamiętam wycieczkę przez gotowy już do oddania armatorowi norweskiemu statek, zbudowany w Stoczni Warskiego. Koniec lat 70. XX wieku. Inż. Wojciech Chądzyński pokazywał mi pionierskie rozwiązania, patenty, usprawnienia. Im dłużej wędrowaliśmy, tym mniej mnie te wszystkie fascynujące nowinki techniczne interesowały.
  • Seledynowy statek… – powiedziałem bezwiednie, gdy usiedliśmy w mesie.
  • A, to patent Skandynawów. Oni całe lata pracowali nad kolorami wnętrz ich jednostek. Ludzie Północy, którzy mają największy deficyt słońca, lasów, wielkich zielonych pól – zauważyli, że pomieszczenia malowane na pastelowe kolory wiosny łagodzą poziom rozdrażnienia załóg w długich oceanicznych rejsach.
Przypomina mi się Liv Balstad i jej świetna książka „Kwiaty rosną pod biegunem”. Polecam i wrócę do niej przy najbliższej okazji. Teraz powiem tylko, że po chyba trzynastu latach spędzonych na Spitsbergenie – Liv marzyła o jednym. Ona, jej mąż, gubernator wyspy – marzyli o zieleni. Dlatego drzwi w polarnej chacie pomalowała na zielono.
  • Zawsze, gdy przez nie przechodziłam, miałam wrażenie, że wkraczam w tropikalną puszczę – opowiadała Liv, w latach 50. XX wiek największa showmanka w Norwegii.

Wielkanoc

Cóż za paradoks… Nazwa święta, a jego istota. Nazwa przywołuje spór, kiedy pamiątkę śmierci pańskiej obchodzić, celebrować, przesuwając niejako na dalszy plan samą … śmierć. Oburzy się ten czy ów… Ale znów – proszę zajrzeć do źródeł. Wszystkie encyklopedie od tej kwestii – kiedy świętować? – zaczynają wyjaśniać znaczenie słowa Wielkanoc i wiążą je z nowiem księżyca i czy aby przypadkiem nie wypada on w niedzielę. Ma pan rację – to pozostałości pogańskich tradycji. Trzymają się wyjątkowo mocno w kulturze chrześcijańskiej. Ha! Ciekawe spostrzeżenie – mówi Pan, że jest… odwrotnie?
Śmierć jest bodźcem, impulsem o sile rażenia nieporównywalnej z żadnym innym doznaniem. Każdy element, sekunda, gest, szczegół – pulsuje znaczeniami wymykającymi się wszelkiemu poznaniu. Niepojętymi.
Ten moment, ta chwila i wszystko co ją poprzedza – to przejście z życia do… życia. To właśnie jest definicja śmierci. Moja. Niedługo ją zweryfikuję. Nie omieszkam Państwa poinformować, czy miałem rację.
Inny zawoła – w nicość, kolejny powie, milcz, nikt nic nie wie… A ja znów powtórzę postawione już pytanie – to skąd my się wzięliśmy?
Śmierć nie ma wyraźnej, zarezerwowanej przestrzeni w naszym doświadczeniu Śmierć jest totalna. Śmierć Chrystusa, Mesjasza, Boga – paraliżuje. Onieśmiela i poskromić jest w stanie największą pychę. Tak mówią teologowie. Mówią.
Dlatego tak niewiele jest kompozycji, a także wyobrażeń malarskich czy rzeźbiarskich ukazujących ten węzeł naszej cywilizacji. Chrześcijańskiej. Pieta, pasje Janowa i Mateuszowa, wreszcie Haydn i Siedem ostatnich słów Chrystusa na krzyżu. Kwestia śmierci wykracza daleko poza naszą pychę, by się z nią, z jej wielkością i niezrozumieniem kresu życia mierzyć.

XV stacja Drogi Krzyżowej

Stacji jest XIV. Dla wierzących, po ostatniej, następuje nicość. Dla odczuwających i myślących – mur niezrozumienia. Ściana pytań. Jedną z nich, w wymiarze muzycznym jest Siedem ostatnich słów Chrystusa na krzyżu.
Kilkanaście lat po premierowym wykonaniu oratorium, które miało miejsce w 1786 roku, kompozytor zanotował.

Mury, okna i kolumny katedry były pokryte czarną tkaniną, wielka lampa wisiała w centrum oświetlając mistyczną ciemność. O północy drzwi katedry zostały zamknięte i orkiestra zaczęła grać. Biskup stanął za pulpitem, wypowiedział pierwszą z fraz z komentarzem, opadł na kolana przed ołtarzem i przeżywał. Biskup wstawał i klękał tak siedem razy i za każdym razem orkiestra grała po jego komentarzu.

Obrządek. A tajemnica?
Dzieło, zrazu pomyślane jako wielki fresk dla całej orkiestry – zostało zaadaptowane na wiele form, włącznie po transkrypcją fortepianową. Uzupełnia ją tekst w adaptacji Gottfrieda van Swietena. Dziś powszechnie wykonuje się tę kompozycję w składzie ascetycznych, kameralnym, bo taka intymność sprzyja refleksji.
W połączeniu z wirtuozerią i zespoleniem muzyków, w pełnej synergii z narracją – otrzymujemy muzyczną liturgię rozsadzającą wszelkie podziały i religijne spory.
Odchodzimy wręcz od religijnego charakteru kompozycji. Dźwiękami pobudzamy wszystkie miliardy nas w nas, połączonych nieodgadnioną do dziś tajemnicą Przejścia. Bo przecież nie… Odejścia!

14 kwietnia 2025, w Willi Lentza, członkowie kwartetu smyczkowego „Wieniawski” wykonali oratorium Józefa Haydna – Siedem ostatnich słów Chrystusa na krzyżu

Teksty wprowadzające poszczególne części dzieła odczytał Dariusz Koronczewski.