Felietony | Janusz Wilczyński
Lekkość
Już dawno odleciały, ale wciąż pamiętam, jak szybko i zwinnie unosiły się w przestworzach, w pogoni za owadami. Jaskółki i jeżyki, zachwycająca lekkość wbrew grawitacji.
Lekkość jest wokół nas. Lekkość tancerek z obrazów Edgara Degas, i tylu innych malarzy, którzy ruchami pędzla, wyczarowują ulotne światy. Wystarczy popatrzeć na płótno „Kwitnąca jabłoń” Zbysława Maciejewskiego, akwarelę Joanny Magdaleny „Płomień” czy „Pejzaż z ostami” Magdaleny Skrzyńskiej. Każdy zresztą znajdzie dziesiątki dzieł sztuki, które rezonują w duszy, mimo że nie atakują nas krzykliwą treścią i formą. Są lekkie niczym piórko unoszące się coraz wyżej ku niebu w pierwszych i ostatnich kadrach filmu „Forrest Gump”.
A ileż lekkości można znaleźć w słowach! Chociażby w takiej frazie Gałczyńskiego: Liryka, liryka tkliwa dynamika, angelologia i dal! Jest też frywolna lekkość w niejednej fraszce Jana Izydora Sztaudyngera: Jabłek nie jadam, zmądrzałem – Adam. Albo: I, aby równowaga nie była zwichnięta, podnosząc sukienkę, spuszczała oczęta.”
Jakże lekko, a nastrojowo brzmią słowa piosenki Zadymka Marka Grechuty: Senność gęsta/jak śnieg/I krążąca jak śnieg/Zasypuje śnieżnemi/Płatkami sennemi/...
Radosna lekkość otula nas woalem optymizmu, gdy oglądamy miłosne perypetie bohaterów filmu „Amelia”. Przewrotna (ale jednak!) jest w tytule powieści Milana Kundery „Nieznośna lekkość bytu”.
A muzyka? Ta najlepsza ze sztuk według Artura Schopenhauera? Ileż w niej nastroju i lekkości, czyli po francusku légèretés! Chociażby u Chopina i wielu innych. Mnie u Mistrza Fryderyka szczególnie urzeka lekkość zaprawiona melancholią w mazurku a – moll op. 68 nr 2.
Po tej krótkiej podróży w świat kultury wyższej i niższej warto coś przekąsić. Właścicielom przybytków gastronomicznych w Polsce bliskiej i dalszej nie brakuje radosnej lekkości w nazywaniu miejsc towarzysko-kulinarnych spotkań. Jeśli tak dobrze karmią i poją, jak się nazywają, to czego chcieć więcej? Oto przykłady tej pre kulinarnej inwencji: Kuś mnie, Mówish-mash, Curry-mary, Bank Cook, Szama słodycz, Cudny Józef, Twoja wina, Huki Muki, Korba, Ciuciu Paj, Szalone Widelce, Nakryto, Dobra Kasza Nasza, Papu, Słoik, Cześć, Kufle i Kapsle, W oparach absurdu, Delirium, No to cyk, Bifor, Game over. No nie, to jeszcze nie koniec gry. Bo zewsząd kuszą nas reklamy. A copy writerzy wytężają swoje szare komórki, żebyśmy połknęli haczyk z przynętą, którą ma być chociażby „lekkość rat” – no, nie wiem… Teraz mamy jesień. Liście wirują na wietrze i opadają na ziemię. Jakim lotem? Wiadomo.
Ja lekko (jednak nie sadzę, że z wdziękiem, chociaż bardzo bym chciał) przemieszczę się 6 listopada do Willi Lentza. Tam o godzinie 19.00 artyści szczecińskich teatrów Dorota Chrulska, Sławek Kołakowski oraz Krzysztof Baranowski, Lech Grochala i Michał Starkiewicz przeniosą widzów w świat wypełniony absurdem i tajemniczą aurą. Tytuł tego muzycznego przeżycia w reżyserii Pawła Niczewskiego – „Życie jest średnie. Piosenki Macieja Zembatego”. Nie zabraknie zbawiennej dawki czarnego humoru. Odreagowanie, katharsis. Niech żyje lekkość!
A ileż lekkości można znaleźć w słowach! Chociażby w takiej frazie Gałczyńskiego: Liryka, liryka tkliwa dynamika, angelologia i dal! Jest też frywolna lekkość w niejednej fraszce Jana Izydora Sztaudyngera: Jabłek nie jadam, zmądrzałem – Adam. Albo: I, aby równowaga nie była zwichnięta, podnosząc sukienkę, spuszczała oczęta.”
Jakże lekko, a nastrojowo brzmią słowa piosenki Zadymka Marka Grechuty: Senność gęsta/jak śnieg/I krążąca jak śnieg/Zasypuje śnieżnemi/Płatkami sennemi/...
Radosna lekkość otula nas woalem optymizmu, gdy oglądamy miłosne perypetie bohaterów filmu „Amelia”. Przewrotna (ale jednak!) jest w tytule powieści Milana Kundery „Nieznośna lekkość bytu”.
A muzyka? Ta najlepsza ze sztuk według Artura Schopenhauera? Ileż w niej nastroju i lekkości, czyli po francusku légèretés! Chociażby u Chopina i wielu innych. Mnie u Mistrza Fryderyka szczególnie urzeka lekkość zaprawiona melancholią w mazurku a – moll op. 68 nr 2.
Po tej krótkiej podróży w świat kultury wyższej i niższej warto coś przekąsić. Właścicielom przybytków gastronomicznych w Polsce bliskiej i dalszej nie brakuje radosnej lekkości w nazywaniu miejsc towarzysko-kulinarnych spotkań. Jeśli tak dobrze karmią i poją, jak się nazywają, to czego chcieć więcej? Oto przykłady tej pre kulinarnej inwencji: Kuś mnie, Mówish-mash, Curry-mary, Bank Cook, Szama słodycz, Cudny Józef, Twoja wina, Huki Muki, Korba, Ciuciu Paj, Szalone Widelce, Nakryto, Dobra Kasza Nasza, Papu, Słoik, Cześć, Kufle i Kapsle, W oparach absurdu, Delirium, No to cyk, Bifor, Game over. No nie, to jeszcze nie koniec gry. Bo zewsząd kuszą nas reklamy. A copy writerzy wytężają swoje szare komórki, żebyśmy połknęli haczyk z przynętą, którą ma być chociażby „lekkość rat” – no, nie wiem… Teraz mamy jesień. Liście wirują na wietrze i opadają na ziemię. Jakim lotem? Wiadomo.
Ja lekko (jednak nie sadzę, że z wdziękiem, chociaż bardzo bym chciał) przemieszczę się 6 listopada do Willi Lentza. Tam o godzinie 19.00 artyści szczecińskich teatrów Dorota Chrulska, Sławek Kołakowski oraz Krzysztof Baranowski, Lech Grochala i Michał Starkiewicz przeniosą widzów w świat wypełniony absurdem i tajemniczą aurą. Tytuł tego muzycznego przeżycia w reżyserii Pawła Niczewskiego – „Życie jest średnie. Piosenki Macieja Zembatego”. Nie zabraknie zbawiennej dawki czarnego humoru. Odreagowanie, katharsis. Niech żyje lekkość!