Felietony | Monika Gapińska
Wygodne buty, termos z kawą... Noc Muzeów powraca!
Po dwóch latach przerwy, spowodowanej pandemią, powraca Noc Muzeów. Już w sobotę wieczorem – i nocą, rzecz jasna – zamiast rozsiąść się wygodnie przed telewizorem albo położyć spać, można zwiedzać, zwiedzać, zwiedzać... Wiele instytucji kultury, w tym Willa Lentza, przygotowało moc atrakcji.
Corocznie, oczywiście przed pandemią jeszcze, w Nocy Muzeów brało udział około 20 tysięcy szczecinian. W tym roku teoretycznie ta liczba powinna znacznie wzrosnąć, bo przecież powstały nowe instytucje czy miejsca, które warto odwiedzić. Tyle teoria. A jak będzie w praktyce? Czy mieszkańcy tłumnie ruszą na nocne zwiedzanie, zgłodniali takich wydarzeń? Czy może raczej czas pandemii na tyle nas wszystkich rozleniwił, że zamiast "wyjścia w miasto" wybierzemy jednak maraton serialowy na platformie streamingowej? Liczę raczej na zwiększenie, może nawet podwojenie liczby uczestników Nocy Muzeów w stosunku do lat przedpandemicznych.
Moje osobiste doświadczenia pokazują, że Noc Muzeów może mieć niesłychanie skuteczny wymiar edukacyjny. Brzmi to poważnie, prawda? Chodzi o to, by przekonać nasze dzieci do bywania w muzeach, galeriach i na wystawach, a także do tego, żeby te wyjścia nie kojarzyły im się tylko z nudną wizytą, podobnej do tej u starszej cioci na imieninach.
Możliwość przebrania się za króla czy księżniczkę albo "wejścia" w obraz i zrobienia sobie selfie podczas Nocy Muzeów, to metoda, która spodoba się dziecku i może być pierwszym krokiem w pokazaniu piękna sztuki, nawet kilkulatkowi. Właśnie zabawa jest tu idealną metodą edukacji. Zwłaszcza że poprzeczkę warto podnosić z roku na rok, odkrywając przez naszą pociechą następne stopnie "wtajemniczenia" w obcowaniu z malarstwem, rzeźbą czy sztukami wizualnymi.
Proszę wybaczyć tą przydługą część dotyczącą edukacyjnych aspektów Nocy Muzeów, ale nieskromnie mogę się pochwalić osiągnięciami na tym polu. Otóż moje prawie dorosłe dziecko jest świadomym odbiorcą sztuki i chętnie bywa w muzeach czy na wystawach. Ba! Kilka lat temu córka, jeszcze jako początkująca licealistka, sama z siebie wybrała się w Krakowie na wystawę, odstała godzinę w kolejce do kasy i nie wyszła z ekspozycji po kwadransie. Ktoś, kto nie był rodzicem nastolatka, może powiedzieć: "I to ma być sukces?!". Owszem. Zapewniam, że wizyta w muzeum nie jest tym, co młodzież wybiera jako pomysł na spędzenie popołudnia podczas wakacji, mając jako alternatywę choćby Netflixa i własny telefon. Tym bardziej jestem przekonana, że atrakcyjność corocznego, nocnego zwiedzania majowego miała spory wpływ (choć to oczywiste, że nie był on jedynym) na to, że na wystawy córka nie idzie, by mamie było miło, ale dla własnej przyjemności.
Ostatnio jednak w bardzo szacownym i poważnym gronie spotkałam się z opinią, jakoby Noc Muzeów to ludyczna forma, która nijak ma się do prawdziwego smakowania sztuki w pojedynkę. Nie zgadzam się z tym. Jeśli bowiem nocne zwiedzanie nazywa się ludyczną imprezą, to oglądanie Mona Lisy w Luwrze, w tłumie zwiedzających, należałoby określić mianem festynu osiedlowego albo dożynkowego. Powiedzmy sobie wprost – wizyta w Luwrze rzadko, a raczej wcale bywa okazją do kontemplowania sztuki w pojedynkę czy nawet w małym gronie. Czy należy zatem rezygnować z pójścia do jednego z najsłynniejszych muzeów na świecie?!
Mimo iż nie jestem entuzjastką festynów będących przykładem ludycznych atrakcji, na których są wyścigi w workach, piwo w plastikowych kubkach i koncerty zespołów discopolowych (albo – w najlepszym razie – "podróbek" Abby, Boney M. czy Queen), Noc Muzeów lubię. Lubię to zbiorowe odbieranie sztuki. Tak samo jak lubię wspólne oglądanie filmów z rodziną, a nie samotnie czy jak bardzo lubię pójście na spektakl z mężem, kiedy zaraz po przekroczeniu progu teatru, już w drodze do samochodu, wymieniamy się ocenami gry aktorskiej. Również najprzyjemniejsze są dla mnie te momenty w podróży, kiedy emocje związane z oglądanym zabytkiem czy widokiem natury od razu można skonfrontować z towarzyszem wycieczki.
Dlatego ja wybieram się na Noc Muzeów, w wygodnych butach i z kawą w termosie. Koniecznie pojawię się w Willi Lentza, gdzie sporo będzie się działo. Ot, choćby zaplanowany jest mapping pt. „1888. ILUZJA CZASU”. Widziałam go podczas inauguracji działalności tej instytucji kultury, zatem mogę śmiało polecić pokaz. To uczta dla zmysłów i ciekawa lekcja historii. Zdradzę zatem tylko, że w trakcie pokazu ożywione zostaną postaci przełomu XIX i XX wieku. Literaturę reprezentować będą m.in. Arthur Conan Doyle, T.S. Eliot, Eliza Orzeszkowa, Henryk Sienkiewicz i Emil Zegadłowicz, wynalazców – Emil Berliner i George Eastman, natomiast plastyków – Julian Fałat, Vincent van Gogh i Jan Matejko. Będzie też ożywiona sylwetka fundatora i pierwszego właściciela pałacu – Augusta Lentza, jak również zamykająca całość wydarzenia liczba 1888, symbolicznie odnosząca się do roku powstania koncepcji budynku. Zaintrygowani?
Moje osobiste doświadczenia pokazują, że Noc Muzeów może mieć niesłychanie skuteczny wymiar edukacyjny. Brzmi to poważnie, prawda? Chodzi o to, by przekonać nasze dzieci do bywania w muzeach, galeriach i na wystawach, a także do tego, żeby te wyjścia nie kojarzyły im się tylko z nudną wizytą, podobnej do tej u starszej cioci na imieninach.
Możliwość przebrania się za króla czy księżniczkę albo "wejścia" w obraz i zrobienia sobie selfie podczas Nocy Muzeów, to metoda, która spodoba się dziecku i może być pierwszym krokiem w pokazaniu piękna sztuki, nawet kilkulatkowi. Właśnie zabawa jest tu idealną metodą edukacji. Zwłaszcza że poprzeczkę warto podnosić z roku na rok, odkrywając przez naszą pociechą następne stopnie "wtajemniczenia" w obcowaniu z malarstwem, rzeźbą czy sztukami wizualnymi.
Proszę wybaczyć tą przydługą część dotyczącą edukacyjnych aspektów Nocy Muzeów, ale nieskromnie mogę się pochwalić osiągnięciami na tym polu. Otóż moje prawie dorosłe dziecko jest świadomym odbiorcą sztuki i chętnie bywa w muzeach czy na wystawach. Ba! Kilka lat temu córka, jeszcze jako początkująca licealistka, sama z siebie wybrała się w Krakowie na wystawę, odstała godzinę w kolejce do kasy i nie wyszła z ekspozycji po kwadransie. Ktoś, kto nie był rodzicem nastolatka, może powiedzieć: "I to ma być sukces?!". Owszem. Zapewniam, że wizyta w muzeum nie jest tym, co młodzież wybiera jako pomysł na spędzenie popołudnia podczas wakacji, mając jako alternatywę choćby Netflixa i własny telefon. Tym bardziej jestem przekonana, że atrakcyjność corocznego, nocnego zwiedzania majowego miała spory wpływ (choć to oczywiste, że nie był on jedynym) na to, że na wystawy córka nie idzie, by mamie było miło, ale dla własnej przyjemności.
Ostatnio jednak w bardzo szacownym i poważnym gronie spotkałam się z opinią, jakoby Noc Muzeów to ludyczna forma, która nijak ma się do prawdziwego smakowania sztuki w pojedynkę. Nie zgadzam się z tym. Jeśli bowiem nocne zwiedzanie nazywa się ludyczną imprezą, to oglądanie Mona Lisy w Luwrze, w tłumie zwiedzających, należałoby określić mianem festynu osiedlowego albo dożynkowego. Powiedzmy sobie wprost – wizyta w Luwrze rzadko, a raczej wcale bywa okazją do kontemplowania sztuki w pojedynkę czy nawet w małym gronie. Czy należy zatem rezygnować z pójścia do jednego z najsłynniejszych muzeów na świecie?!
Mimo iż nie jestem entuzjastką festynów będących przykładem ludycznych atrakcji, na których są wyścigi w workach, piwo w plastikowych kubkach i koncerty zespołów discopolowych (albo – w najlepszym razie – "podróbek" Abby, Boney M. czy Queen), Noc Muzeów lubię. Lubię to zbiorowe odbieranie sztuki. Tak samo jak lubię wspólne oglądanie filmów z rodziną, a nie samotnie czy jak bardzo lubię pójście na spektakl z mężem, kiedy zaraz po przekroczeniu progu teatru, już w drodze do samochodu, wymieniamy się ocenami gry aktorskiej. Również najprzyjemniejsze są dla mnie te momenty w podróży, kiedy emocje związane z oglądanym zabytkiem czy widokiem natury od razu można skonfrontować z towarzyszem wycieczki.
Dlatego ja wybieram się na Noc Muzeów, w wygodnych butach i z kawą w termosie. Koniecznie pojawię się w Willi Lentza, gdzie sporo będzie się działo. Ot, choćby zaplanowany jest mapping pt. „1888. ILUZJA CZASU”. Widziałam go podczas inauguracji działalności tej instytucji kultury, zatem mogę śmiało polecić pokaz. To uczta dla zmysłów i ciekawa lekcja historii. Zdradzę zatem tylko, że w trakcie pokazu ożywione zostaną postaci przełomu XIX i XX wieku. Literaturę reprezentować będą m.in. Arthur Conan Doyle, T.S. Eliot, Eliza Orzeszkowa, Henryk Sienkiewicz i Emil Zegadłowicz, wynalazców – Emil Berliner i George Eastman, natomiast plastyków – Julian Fałat, Vincent van Gogh i Jan Matejko. Będzie też ożywiona sylwetka fundatora i pierwszego właściciela pałacu – Augusta Lentza, jak również zamykająca całość wydarzenia liczba 1888, symbolicznie odnosząca się do roku powstania koncepcji budynku. Zaintrygowani?