Newsletter Willi Lentza! Zachęcamy do zapisów! Szczegóły
Terminy zwiedzania uległy zmianie! Zapraszamy do zapoznania się z kwietniowym grafikiem. Zwiedzanie
Zapraszamy na kolejny pokaz spektaklu Zatrudnimy starego clowna! Zapowiedź wydarzenia
Ad Astra. Moments. S jak saksofon. Zapowiedź wydarzenia
Frida. Kolekcjonerka z Westendu. Zapowiedź wydarzenia
Lex Drewinski w Willi Lentza. Relacja
Prof. Katarzyna Dondalska przedstawia. Mozart da camera Zapowiedź koncertu
Jazz w Willi. Ikony Kultury. Grzegorz Ciechowski. Koncert Radosława Bolewskiego i Macieja Tubisa. Relacja
Ad Astra. Willa Italia. Zapowiedź koncertu
Felieton

Villa Nova? Jak Szczecin!

I pomyśleć, jedna willa, a zarazem cały Szczecin! W jej historii mamy bowiem wszystko to, co się i na niego składa. Świetność i upadek, egzotykę i politykę, swoje i obce, a poza tym wysokie z niskim, pomieszanie z poplątaniem, utratę z odzyskaniem oraz szamot – (hartowany ogniem) ze zbożem (jakże łatwopalnym); a już same losy willi – warstwowe, kontrastowe – mogłyby być przyczynkiem do symbolicznej (chwilami na granicy groteski) wykładni dziejów, nie tylko współczesnych.
August Lentz, zamożny szczeciński przedsiębiorca – dyrektor zakładów produkujących szamot, na którego życzenie i zamówienie willa powstała w latach 1888-1889, nie cieszył się swoją efektowną i zbytkową siedzibą długo (zmarł w wieku 65 lat, w roku 1895), choć to i tak dłużej niż jej twórca, Max Drechsler – młody, zdolny architekt (złoty medal Drezdeńskiej Akademii Sztuki), który w roku 1892 udał się służbowo ze Szczecina do Berlina i już zeń nie wrócił. Jako że zachorował tam na grypę i zmarł (piszę to w czasach zarazy, więc z dodatkowym namysłem). Cóż, mógłby może Drechsler (swoją drogą, nazwisko trochę tu znaczące – wszak Drechsler to po niemiecku tokarz; co da się skojarzyć z twórczym rzemiosłem i budownictwem) stworzyć i zbudować w Szczecinie nie jedno, gdyby wtedy do Berlina nie wyjechał. Co mi przywodzi na myśl Wita Stwosza. Pisał wszak Gałczyński – też szczecinianin troszkę – „Synku, w niebie wiatr wielki. Nie chodź do Norymbergi”, a Wit poszedł i źle na tym wyszedł.

Willa z rąk Lentzów też zresztą wyszła, by stać się własnością innego kupca (tym razem zbożowego), a potem Miasta Stettin. Dalej było jeszcze ciekawiej. Została siedzibą NSDAP (czyli partii hitlerowskiej), a następnie 3. Zwiadowczego Pułku Lotnictwa (Luftgau Nachrichten Regiment). Tuż po wojnie, naturalną rzeczy i złośliwą dziejów koleją – miała w niej swą siedzibę Armia Czerwona, a potem – uwaga – kościół rzymsko-katolicki (precyzyjniej mówiąc: delegatura administracji apostolskiej z siedzibą w Gorzowie Wielkopolskim).

Co trwało jednak krótko, bo już w roku 1950, dokładnie 7 listopada – który to dzień (o czym się już dziś raczej nie pamięta), był świętowany jako kolejna rocznica Rewolucji Październikowej – willa wybudowana dla fachowca od produkcji szamotu, ale mająca wszelkie cechy arystokratycznego pałacu, stała się właśnie po raz pierwszy, za to oficjalnie, Pałacem. Nawet więcej: Pałacem Dziecka. Którą to instytucję – na wniosek Towarzystwa Przyjaciół Dzieci – utworzyło w niej miasto. W zachowanej do dziś kronice tegoż Pałacu – albumie ze zdjęciami, wycinankami z prasy, ale też wpisami ręcznymi – dość zabawnie tę pożyteczną niewątpliwe inicjatywę tłumaczono wpisem zaczynającym się od słów: „W okresie dwudziestolecia międzywojennego nie było jeszcze działań w dziedzinie wychowania pozalekcyjnego i pozaszkolnego. Dopiero w wyzwolonej spod faszyzmu Polsce….”, itd. itp. Rzecz w tym, że ani słowa w owym wpisie o samej willi, jako interesującym (co najmniej) miejscu tychże działań. Trwających zresztą lat wiele. Pałac Dziecka – w kolejną rocznicę Rewolucji, dwa lata później, przemianowany już na Pałac Młodzieży – przetrwał bowiem w Szczecinie do roku 2008. I to jak! Swoją drogą, może warto by jakiś mały zjazd zrobić – niekoniecznie 7 listopada i niekoniecznie z referatami oraz prezydium przy zielonym, sukiennym stole – podsumowujący – głosami świadków epoki, czyli jej byłych-dzieci – dorobek szczecińskiego Pałacu? Przyznaję, osobiście nie uczęszczałem. Może dlatego, że przodujące pracownie, a potem działy Pałacu (morska! ale i lotnicza! – swoją drogą, czy ktoś wtedy pomyślał o „tradycji” 3. Zwiadowczego Regimentu?), nie leżały jakoś w sferze mych głównych zainteresowań, przez kolejne dekady było jednak w tejże instytucji tyle różnych form organizowania dzieciom (i młodzieży) czasu „pozalekcyjnego i pozaszkolnego”, że gdybym tylko zdecydował się być dzieckiem (i młodzieżą) dłużej, na pewno coś bym dla siebie w tej ofercie znalazł. Mówiąc jednak poważnie, Pałac Młodzieży – zmieniający się, bo i tracący z latami swe dawniejsze, ideowe znaczenie, ale i ubożejący w niszczejącej coraz bardziej willi – to naprawdę szczecińska tradycja, nie dziwi więc, że bliska wielu szczecinianom. Kiedy jednak zerknąłem sobie niedawno na jakąś stronę dotyczącą odnawianej właśnie Willi Lentza i przeczytałem, że niektórzy chcieliby, aby w dalszym ciągu zwał się Pałacem Młodzieży, poczułem się lekko zakłopotany…

I niekoniecznie dlatego, że w Pałacu Młodzieży – jako młodzież zdecydowanie była – czułbym się dziś lekko zagubiony. Willa Lentza – cacko renowacji, jakiej w Szczecinie jeszcze nie widzieliśmy! – powinien być, owszem, otwarty i dla młodzieży, ba! może nawet dla niej przede wszystkim (choć posługująca się kryterium młodości miara wieku bywa zwodnicza, zaryzykuję również tezę, że dzisiejsza młodzież, ani się obejrzy – mimo kolejnych postępów medycyny – też już młodzieżą nie będzie), ale przecież nie tylko dla niej. Marzy mi się bowiem, żeby Willa Lentza była dla Szczecina po prostu.

A trochę mniej po prostu: dla szczecińskiej kultury, w szerokim tego słowa rozumieniu, lecz i w wąskim też (przestrzenie są tam zresztą rozległe, acz mimo wszystko kameralne). I żeby nie skończyło się na słowach i deklaracjach pod tym względem. I na zamknięciu jej w formie zabytku (zabytku zbytku, mieszczańskiego – na znak, że inne było kiedyś mieszczaństwo!) do pokazywania w godzinach od-do.

Owszem, może być sobie „perłą”, jak chętnie się dziś o niej pisze, szczecińskiej architektury i jako taka eksponowana dumnie na folderach oraz turystom, ale niech przede wszystkim będzie. Na co dzień. Krótko mówiąc: nie powinna być na pokaz, sama natomiast pokazywać powinna, czym stać się może tak niezwykłe miejsce, kiedy wpuści się weń autentyczną ludzką energię. To oczekiwanie mogę tu nawet zmienić w okrzyk: Niech żyje!

Dostępna powszechnie – na co dzień i od święta, ale też elitarna, gdy trzeba, pełna inicjatyw, lecz też inicjatywy spoza swoich murów ogniskująca i wykorzystująca – teatralnie (monodramy! gdzież je dziś w Szczecinie grać?), wystawienniczo, koncertowo (kamera na kameralistykę!), literacko…

Mówiąc zaś na marginesie: pierwszym spotkaniem literackim w niej zorganizowanym było to z „panem Brandysem”. O czym „Kurier Szczeciński” donosił (a był rok 1953) – dużym tytułem, że „Pan Brandys się spóźnił”.

W kronice Pałacu odnotowano natomiast szczegóły: „Spóźnił się. Czekaliśmy dwie godziny. Straciliśmy nadzieję. Nie zawiódł”. Zapis był z jednej strony kaligraficzny (tak się wtedy pisało w takich kronikach), a z drugiej intrygująco telegraficzny. Co ciekawe, nie wynika zdaje się z niego, który to „pan Brandys” wtedy się spóźnił i nie zawiódł – Marian czy Kazimierz – można jednak sądzić, że Kazimierz (ówcześnie ideowy komunista); inna rzecz, że nie o swoich książkach wówczas mówił (a właśnie ukazywał się ich cykl Miasto niepokonane, będący wyrazem jego głęboko partyjnych poglądów na polską inteligencję czasu wojny). Kronika informuje bowiem, że… „ciekawie opowiadał o smutnych przeżyciach małych Koreańczyków”.

Wszystkie te anegdotki historyczne można by też oczywiście opowiadać również wtedy, gdyby budynek przy Alei Wojska Polskiego 84 niszczał sobie cierpliwie, rok po roku, jak mu się zdarzało, czasem tylko przypominany jakimś medialnym alarmem (też się zdarzały, na szczęście, od czego są media!), a nawet stał sobie w ruinie, czekając, aż ktoś sobie o nim przypomni…

I może jakiś prywatny inwestor by to zrobił, to znaczy przypomniał sobie, że zainwestować warto, ale potem by zapomniał, że trzeba coś robić dalej, i byłaby Willa Lentza jeszcze jednym umarłym zabytkiem, umarłym na naszych oczach…

Wzdychałoby się wtedy ciężko, przechodząc obok, i mówiło: a pamiętasz, jak ten dom tętnił życiem, ile tu było dzieciaków, a ile wydarzeń kulturalnych potem… Ktoś by nawet wspomniał, że mieściło się w nim centrum inicjatywy „Szczecin 2016” – pracujące nad uczynieniem Szczecina – w tymże 2016 roku – Stolicą Kultury Europejskiej. O, los willi byłby w tym kontekście równie znamienny jak porażka Szczecina w tamtym wyścigu o bycie stolicą.

Świadomie ściągam tu nad willę czarne chmury tego katastroficznego proroctwa, by ostrzej uwidocznić kontrast jej rzeczywistego losu. Bo mimo obaw – nie doczekaliśmy żadnej ruiny, przeciwnie Miasto zrobiło naprawdę wiele, by Willę odzyskać i uczynić z niej to, czym już jest. Jednym ze swoich najwspanialszych, a z czasem może i najbardziej emblematycznych wizerunków.

Powiedzmy wprost: można było willę po prostu wyremontować, uczynić użyteczną, choć tylko odległą kopią jej pierwotnego kształtu. I pewnie nie byłoby wielkich protestów, a jeśli – prędko by ucichły. Życie toczy się szybko, rzeczywistość ma swoje, wciąż nowe tematy. Ale Miasto – i to powiedzmy wprost – jego gospodarze, wybrali drogę trudniejszą, naprawdę nieoczywistą. Zdecydowali się na odtworzenie pałacowej willi w jej najświętniejszym, najbliższym pierwotnego statnu kształcie. Warto o tym pamiętać, bo to w historii Szczecina – w tej skali przynajmniej – prawdziwy ewenement.

Jest więc dziś Willa Lentza – tak twierdzą specjaliści od architektury i historycy kultury – „najwspanialszą rezydencją fabrykancką”, „wspaniałym przykładem stylu drugiego cesarstwa” (francuskiego!), „cudownym wykwitem eklektyzmu” (barok, manieryzm, renesans plus… „sala mauretańska” – pierwotnie będąca skądinąd łazienką) – i da się ją zapewne opisać jak bardzo złożony jubilerski mechanizm, ale to wszystko właśnie – wraz z jej bogatą, paradoksalną historią – świadczy po prostu o tym, że stanowi cacuszko, które jednoczyć w sobie już z dawna zwykło sprzeczności, a z rozmaitości swej – to pięknej, to pstrej (że na rym sobie pozwolę) – potrafi czynić atut.

Niechże więc czyni go sobie i w swym nowym życiu. Jako Willa Lentza – z szacunku dla przeszłości i tradycji, ale i w domyśle, symbolicznie – jako Villa Nova. I niech się jako taka wpisuje w Szczecin.

W dzieje miasta, w jego kulturę, w jego nieoczywistość…

ADL