Feuilletons | Janusz Wilczyński
Inne wydatki? Oby na sztukę!
Na co w pierwszej kolejności wydałabyś/wydałbyś kilka milionów złotych wygranych na loterii? Pytani najczęściej odpowiadają, że kupiliby duży dom albo mieszkanie (33 procent odpowiedzi), wsparli finansowo rodzinę i znajomych (25 procent), wyjechali na wycieczkę po świecie (10 procent) i sprawili sobie luksusowy samochód (8 procent wskazań). Dopiero na piątym miejscu ankietowani przez jedną z pracowni badawczych podali, że wsparliby jakąś organizację dobroczynną pomagającą osobom w potrzebie. O takim podzieleniu się darem od losu wspomniało cztery procent pytanych. Drugie cztery procent zaznaczyło enigmatyczną odpowiedź, że grubą kasę przeznaczyłoby na „inne wydatki”. Szesnaście procent indagowanych wybrało opcję „trudno powiedzieć”.
Ale ja wrócę do owych czterech procent respondentów, którzy zaznaczyli kratkę z odpowiedzią „inne wydatki”. Co się za tym kryje? Pewnie oryginalnych marzeń jest wiele, a odpowiedź „inne wydatki” pozwala ukryć pragnienia, których możemy się wstydzić nawet w anonimowej ankiecie, bo są na przykład „dziecinne” i dziwaczne. Załóżmy, że ktoś bardzo pragnie kupić sobie fabrykę gumofilców albo manufakturę wykałaczek na Samoa. Inny „ktoś” wykupi dla siebie wielki stadion, aby wysłuchać koncertu swojej ulubionej gwiazdy z dzieciństwa, a teraz do tej miłości sprzed lat nie chce się przyznać. Jest też inny sondaż, w którym na trzecim miejscu znalazłem odpowiedź, że przyszły radosny zwycięzca loterii zainwestuje w nieruchomości, a na pozycji ósmej pada odpowiedź, że kupi akcje oraz inne produkty finansowe. Czyli tu ankietowani myślą o pomnażaniu, a nie tylko o przyjemnym wydawaniu, beztroskim jak życie konika polnego z bajki Jeana de La Fontaine’a, co to grał i grał, zamiast gromadzić, zapasy na zimę, podczas, gdy zapobiegliwa mrówka przygotowała się na trudny czas. (Nawiasem mówiąc konika polnego bym nie skreślał, bo jego granie jest piękne i mrówka powinna to docenić, dzieląc się z nim zapasami).
Szykując ten felieton, przejrzałem wiele sondaży pod hasłem „Co by było, gdybyś wygrał miliony?”. W żadnym z nich nie znalazłem odpowiedzi, że wielkie pieniądze przeznaczyłbym na zakup dzieł sztuki. Zakup nie wynikający z kalkulacji, że obraz Mosta (do zobaczenia w Willi Lentza), Fangora czy plakat Drewinskiego (też niejeden można zobaczyć w Willi na wystawie) jest dużo warty, a będzie wart jeszcze więcej. Chodzi o niematerialną motywację, bo sztuka jest tym, co sprawia, że przystajemy w naszym codziennym biegu, aby dotknąć wymiaru poza dosłownością „tu i teraz”. Jak patetycznie, ale prawdziwie pisał Stanisław Przybyszewski: Sztuka nie ma żadnego celu, jest celem sama w sobie, jest absolutem, bo jest odbiciem absolutu – duszy, a Leonardo da Vinci stwierdził: Piękno rzeczy śmiertelnych mija, lecz nie piękno sztuki. Dlatego z nadzieją zerkam na zakreśloną przez pytanych odpowiedź „inne wydatki”, licząc na to, że wielu z tych niewielu po wygranej od losu, zacznie gromadzić dzieła sztuki nie dla lokaty kapitału, albo nie głównie z tej przyczyny. Zacznie to robić, aby wyjść poza codzienność, spojrzeć na siebie i człowieczeństwo z innej perspektywy. Tak więc, ci którzy jeszcze nie wygrali bajońskiej sumy chodzą na wystawy, oglądają dzieła w Internecie, kupują reprodukcje, a rzadko oryginalne dzieło ulubionego artysty. Jaką radością musi być dla takiego kogoś patrzenie, a nawet dotykanie nowo kupionej grafiki czy wreszcie oryginalnego obrazu!
Dlatego szczęśliwcami można określić tych, którzy mają dużo pieniędzy i kupują rzeczy piękne przede wszystkim dlatego, że takie są właśnie i nie mają zastosowania w codziennym życiu. Takimi wybrańcami losu byli dawni mieszkańcy Stettina Frida Doering i jej mąż Wilhelm. On wzbogacił się na handlu zbożem. Gdy kupili Willę Lentza, z miłości do sztuki, zapełnili pomieszczenia obrazami, rzeźbami i grafikami, a w piwnicach budynku, zbudowali skarbiec, w którym zgromadzili najcenniejsze prace, aby się nimi cieszyć i kontemplować z najbliższymi.
I właśnie 15 lipca, o godzinie 20.00 w Willi Lentza, Olga Adamska jako Frida wystąpi w monodramie o pasji do sztuki, ale też do życia. Spektakl „Frida kolekcjonerka z West Endu” Anny Ołów-Wachowicz, w reżyserii Arkadiusza Buszko, został przez publiczność wybrany spektaklem sezonu w plebiscycie Bursztynowego Pierścienia. To najlepsza rekomendacja. Chociaż prawdziwa sztuka i tak broni się sama.
Szykując ten felieton, przejrzałem wiele sondaży pod hasłem „Co by było, gdybyś wygrał miliony?”. W żadnym z nich nie znalazłem odpowiedzi, że wielkie pieniądze przeznaczyłbym na zakup dzieł sztuki. Zakup nie wynikający z kalkulacji, że obraz Mosta (do zobaczenia w Willi Lentza), Fangora czy plakat Drewinskiego (też niejeden można zobaczyć w Willi na wystawie) jest dużo warty, a będzie wart jeszcze więcej. Chodzi o niematerialną motywację, bo sztuka jest tym, co sprawia, że przystajemy w naszym codziennym biegu, aby dotknąć wymiaru poza dosłownością „tu i teraz”. Jak patetycznie, ale prawdziwie pisał Stanisław Przybyszewski: Sztuka nie ma żadnego celu, jest celem sama w sobie, jest absolutem, bo jest odbiciem absolutu – duszy, a Leonardo da Vinci stwierdził: Piękno rzeczy śmiertelnych mija, lecz nie piękno sztuki. Dlatego z nadzieją zerkam na zakreśloną przez pytanych odpowiedź „inne wydatki”, licząc na to, że wielu z tych niewielu po wygranej od losu, zacznie gromadzić dzieła sztuki nie dla lokaty kapitału, albo nie głównie z tej przyczyny. Zacznie to robić, aby wyjść poza codzienność, spojrzeć na siebie i człowieczeństwo z innej perspektywy. Tak więc, ci którzy jeszcze nie wygrali bajońskiej sumy chodzą na wystawy, oglądają dzieła w Internecie, kupują reprodukcje, a rzadko oryginalne dzieło ulubionego artysty. Jaką radością musi być dla takiego kogoś patrzenie, a nawet dotykanie nowo kupionej grafiki czy wreszcie oryginalnego obrazu!
Dlatego szczęśliwcami można określić tych, którzy mają dużo pieniędzy i kupują rzeczy piękne przede wszystkim dlatego, że takie są właśnie i nie mają zastosowania w codziennym życiu. Takimi wybrańcami losu byli dawni mieszkańcy Stettina Frida Doering i jej mąż Wilhelm. On wzbogacił się na handlu zbożem. Gdy kupili Willę Lentza, z miłości do sztuki, zapełnili pomieszczenia obrazami, rzeźbami i grafikami, a w piwnicach budynku, zbudowali skarbiec, w którym zgromadzili najcenniejsze prace, aby się nimi cieszyć i kontemplować z najbliższymi.
I właśnie 15 lipca, o godzinie 20.00 w Willi Lentza, Olga Adamska jako Frida wystąpi w monodramie o pasji do sztuki, ale też do życia. Spektakl „Frida kolekcjonerka z West Endu” Anny Ołów-Wachowicz, w reżyserii Arkadiusza Buszko, został przez publiczność wybrany spektaklem sezonu w plebiscycie Bursztynowego Pierścienia. To najlepsza rekomendacja. Chociaż prawdziwa sztuka i tak broni się sama.