Newsletter Willi Lentza! Zachęcamy do zapisów! Einzelheiten
Die Termine für die Besichtigung der Villa haben sich geändert! Hier finden Sie den Terminplan für Mai. Besichtigung
Ad Astra. Tonfabriken. Zapowiedź koncertu
Pałac w Willi. Zapowiedź spektaklu
Juvenum Hortus. XVI Międzynarodowy Festiwal Saksofonowy w Willi Lentza. Zapowiedź koncertu
1888. Willa miłości. Powrót spektaklu! Zapowiedź wydarzenia
AD ASTRA. ALEKSANDER DĘBICZ. 10 LAT CINEMATIC PIANO. Zapowiedź koncertu

Teatr… z tym teatrem

No… Nie inaczej.

Jechałem do Binowa w sprawach… morskich.

Przed wjazdem do wioski ogarnęło mnie wzruszenie. Pacholęciem będąc, często na podwórku tutejszego sołtysa, kolegi mojego Ojca się bawiłem, a z innymi dziećmi przez małą furtkę wbiegałem wprost do wody słynnego jeziora. Sołtys unosił palec do góry i kierował go w stronę samotnego budynku, na nieodległym sąsiednim brzegu... Jeśli nie będziemy grzeczne to… Ten budynek zajmowali wychowankowie domu dziecka. Hm…
Co też my w naszej pamięci przechowujemy? Ile lat od tamtych dni minęło? 65-68? Jaka mentalność nami wówczas powodowała? Jej ślad, wizja z pogranicza „Psychozy”, „Omenu” odezwała się po latach? Głupio mi się zrobiło. Szczególnie z powodu owego straszenia domem dziecka… Jak można było tak stygmatyzować naszą pamięć i świadomość?

Mentalność to sposób myślenia, postrzegania świata i reagowania na niego, charakterystyczny dla jednostki lub grupy społecznej. Jest to zespół przekonań, postaw i poglądów, kształtowanych przez czynniki społeczne, kulturowe i biologiczne. Mentalność wpływa na to, jak ludzie interpretują zdarzenia, jak się zachowują i jak oceniają sytuacje.

Droga do wioski (od strony S3) to najprawdziwsza kamienna brukowana jezdnia. Ale nie zwykłe „kocie łby”. To świetnie zachowana mozaika, ręcznie układana, jak pamiętam, połyskująca zawsze po deszczu. Czy gdzieś jeszcze można spotkać podobne drogi, ale zbudowane z czarnych, granitowych lub bazaltowych sześcianów? Mam w pamięci uczucie i wrażenia wywołane głaskaniem ich powierzchni. Miłe, transcendentnie ciepłe, bezpieczne. Bo mają w sobie pamięć płomienia, ognia, światła?

I znów czas się cofa… Jakiś obraz, jakaś mgła się rozsuwa i patrzę, i widzę coś, czego na jawie nigdy naprawdę nie oglądałem – wysoki szalunek, rysujący przestrzeń przyszłej drogi, a w perspektywie, wśród budzącej się do życia zieleni – dziesiątki krzątających się robotników i pomagających im tragarzy. Układają tę kostkę. Słyszę stukanie, nawoływanie, śmiech… Towarzyszy im poziomowanie, posypywanie piaskiem. Brukarze są skupieni, w oczach pewność fachu i gwarancja, że za tę jubilerską robotę czeka na nich następne sto, może dwieście kilometrów innej drogi, układanej na kolanach, przy kręgosłupie wygiętym w kształt harfy.

Nagle – wjeżdżam na asfalt. I cisza…? Nie, to pustka…

Przy tabliczce „Binowo” ostro zahamowałem. Na jezdni stali… o! wiejscy żandarmi? Celnicy? Jakieś myto – myślałem – będą chciały ze mnie ściągnąć? Ona, ledwie mnie dostrzegła, brwiami zatrzepotała, ale łebka nie uniosła. On – niczym kozak naddnieprzański, z czołem pod grzebieniem zmarszczonym, już do bitki się szykował. Chwyciłem aparat, wycelowałem, a one… przebarwny bażant i jego odaliska – odfrunęły. I wtedy mój wzrok powędrował w prawą stronę.

Oniemiałem…

Teatr jakiego w takiej intensywności chyba nigdy wcześniej nie widziałem. Może sto, może dwieście metrów od drogi – zobaczyłem… ginące jezioro. Albo ono się zapadało, albo dno ku górze się wznosiło. Wysiadłem z auta. Okolica kipiała od wrzasku ptactwa wodnego. To – szybowało, wpadało do wody, tworzyło formacje, a przy tym rozprawiało i monologowało. A czego sobie to bractwo nie opowiadało?

Jurasic Park! Premiera wiosenna.

Dwa łabędzie przeleciały tuż nad moją głową…. Słyszał kto szum wywołany wiosłami ich skrzydeł? Nagle całe to towarzystwo poderwało się do lotu. Deszcz kropel padających na powierzchnię wody uruchomił dźwiękowy dywan cekinowy…

Na twarzy poczułem podmuch powietrza zmieszanego skrzydłami ptaków. Poprzedził go iście handlowski akord rezurekcyjny. Ale przecież dziś Wielki Piątek – pomyślałem.

  • Alleluja! Alleluja! – wołały.

Ciekawe… Dźwięk w powietrzu rozchodzi się, z prędkością 340 metrów na sekundę. A gdybyśmy tak mogli z tym ptactwem trafić do… teatru podwodnego? Tam, pod wodą, dźwięk rozchodzi się z prędkością 1500 metrów na sekundę. Czyli… na powierzchni, my nie słyszymy śpiewu ptaka w chwili, gdy on tworzy trele. My słyszymy w pewnym sensie tylko echo ptasich głosów. Pomyślałbyś?

Czyli – dedukowałem dalej – w teatrze wszystko jest jakąś niedoróbką. Wyłącznie iluzją. Bo aktor ze sceny mówi, a ja go słyszę z opóźnieniem. Więc jak możemy zgrać nasze emocje? Oczywiście, wiem – przenieść teatr pod wodę. Razem z widownią. Podobno teraz robią takie tusze do rzęs, które nawet w wodzie się nie rozmazują.

A Binowo jest rozkopane. Cywilizacja kanalizacyjna tu wreszcie dotarła. Mój Ojciec znał sołtysa z czasów elektryfikacji tych okolic. I oto ja, w jakimś sensie domykałem kartę historii. Po ponad siedemdziesięciu latach.

Nawigacja doprowadziła mnie na koniec wioski. Gdy ruszałem w drogę, zatelefonowałem z informacją, że zjawię się za trzy kwadranse.

  • I na końcu drogi zobaczysz szklany domek – usłyszałem w telefonie.

Dom rzeczywiście jest “szklany”. Ale, że z powietrza zbudowany – o tym przekonałem się już w środku. Jakaś teatralna (?) machina? Nic w tym domku nie jest definitywnie z drugim czymś „na fest” połączone! W suficie dziury, w podłodze szczeliny i te… drzwi. Nie mam klaustrofobii, a gospodarz pewnie nie zauważył, że rozglądałem się w ich poszukiwaniu. I znalazłem! Drzwi są w tym domu tyko jedne. Wejściowe.

Zenon Szostak to kapitan jachtowy, publicysta i historyk żeglarstwa, twórca, redaktor i wydawca czasopisma Zeszyty Żeglarskie. Kapituła Międzynarodowej Nagrody Żeglarskiej Szczecina uhonorowała pana kapitana Nagrodą im. kpt. Kazimierza Haski w kategorii „Popularyzator Żeglarstwa”.

Za ponad 40-letnią działalność na rzecz popularyzacji żeglarstwa, szczególnie akademickiego, na Pomorzu Zachodnim i w Polsce. (2019)

Patrzę, czy gdzieś zza regału jakiś spinaker nie wystrzeli, rufa jachtu po czubkach butów nie przeleci, ale kapitan bezceremonialnie, mając załoganta na pokładzie, tylko palcem pokazał – idziemy na grę. No, myślę sobie, na jabłko na „Darze Pomorza” wchodziłem w ostatnim rejsie fregaty do Helsinek. Wrzesień 1981. Po tym rejsie żaglowiec zamieniono w muzeum. Jaki to miałoby mieć związek z moją osobą? Temat godny rozważenia. Ale robię dobrą minę do coraz ciekawszej gry – bo oto dom szklany, powietrza w nim więcej niż na jachcie, schody jak wanty, a ja – bez szelek, w trzewikach… Z kubkiem gorącej kawy w lekko drżących z zaciekawienia dłoniach.

Specjalista od razu powiedziałby studentom – widzicie? Oto przykład kliniczny. Słyszysz hasła: jacht, rejs, żagle, kapitan – i twój świat wewnętrzny mebluje adekwatną do sytuacji scenografię. Mnożą się w niej kabestany, szekle, sztormiaki…. Postępuje proces akomodacji psychiki do realiów żeglarskich. Ciśnienie wzrasta, wzrok się w dal wpatruje – czy to widać nieznany ląd na horyzoncie czy idący wprost na nas jakiś lotniskowiec?

Umówiliśmy się z Zenonem Szostakiem, żeby porozmawiać o tematach morskich.

  • No, w tym twoim wywiadzie z Andrzejem Sewerynem widać, że się aktor wkurzył na tłumaczenie Szekspira… Dmijcie „sobie” wichry…? Od razu sprawdziłem w oryginale „oryginalnym”, szekspirowskim i tym oryginale uwspółcześnionym do potocznego języka angielskiego. Przejrzałem polskie przekłady. Nigdzie nie ma takiej wersji: dmijcie „sobie” wichry. Kto tak bezmyślnie ten monolog przetłumaczył? Całkowite niezrozumienie istoty „Króla Leara”.

Kiwam głową i patrzę na regał z książkami, ten po lewej stronie. Kurczę… Wszystkie archiwalne numery „Dialogu”!? Na dolnej półce, sztaple miesięcznika „Polska”.

  • A pamiętasz, był wtedy wydawany, strasznie trudno osiągalny magazyn „Ameryka”?

  • A – proszę, tutaj…

No – teatr. Istny teatr! Cała prasa literacka ostatniego ponad półwiecza! Tu komplet Boya, tam wszystkie „Baśnie z tysiąca i jednej nocy”.

  • Moja biblioteka… – mówię.

  • Nie, moja – mówi Zenon. I wysuwa wielkie tomisko z poezją Herberta. Drugi filar tej biblioteki – szekspirowski Barańczak.

Podnoszę wzrok. Widzę sztalugi. A obok płótno świeże i płótna sprzed lat.

  • Ania, moja żona, kontynuuje tradycje rodzinne… Jej Mama, Danuta Piotrowska, na przełomie lat 50. i 60. XX wieku była kierownikiem literackim Teatrów Dramatycznych w Szczecinie. Malowała, miała wystawy w kraju i m.in. w Londynie, tkała gobeliny. Malarstwo zawsze było obecne w naszej rodzinie. Moja córka idzie w ślady Ani; ona z kolei kontynuowała pasję swojej mamy, a ta – przejęła uzdolnienia plastyczne od swojej mamy. Pochodzą z Lublina.

Ciśnienie rośnie, barometr także, skala Beauforta podpowiada, że szkwał, a w ślad za nim – sztorm, są dopiero przede mną…

  • Ale tutaj, popatrz. Coś ci to przypomina?

  • No… Rysunki kostiumów teatralnych…

  • Ale co to za sztuka?

  • No… więc…

  • Firc…

  • Fircyk w zalot…

  • A kto urządzał wystrój sceny…

Urządzanie wystroju sceny… Przecież to lub niemal identyczne zdanie wczoraj wyczytałem w książce Artura Liskowackiego „Gryf i Melpomena”, wydanej przez Willę Lentza. Bo organizatorów sceny teatralnej nie od razu nazywano scenografami.

  • Eh… Pamiątki rodzinne…

Zbieram myśli, ale kapitan nie daje szansy na komentarz.

  • A to zdjęcie? – wyjmuje skoroszyt (kto dziś wie, co słowo to znaczy), w nim, w foliowej torebce – fotografia większa niż pocztówka.

  • Poznajesz?

Dwie sylwetki. Po lewej kobieta, tak, chyba … Nie, na pewno, ale taka męska kobieta, a po prawej stronie – pochylony, z profilem zwróconym gdzieś w przestrzeń za rozmówczynią, która intensywnie, z góry patrzy na dojrzałego, eleganckiego, dystyngowanego dżentelmena… Z wirtuozerią wciągam powietrze, by dać sobie czas na zastanowienie.

  • Wanda Wasilewska i Stefan Jaracz.

Kapitan natychmiast odwraca zdjęcie – pokazuje opis: Lublin, 1944…

  • Oryginalna fotografia!

Nie siadamy. Szkoda czasu. Kolejny regał, następna półka, siódma teczka, dwunasta koperta, trzeci album… A umówiliśmy się, żeby porozmawiać o sprawach żeglarskich.

Myślę sobie: teraz albo nigdy! Ale gospodarz znów mnie uprzedził.

  • Ale ten Szekspir, wiesz, to bardzo ciekawa sprawa…

Dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, Andrzej Seweryn, jakiś czas temu grał tam króla Leara, teraz – przygotował monodram – Lear (na początku kwietnia oglądaliśmy go na scenie naszego teatru Polskiego). Mój wywiad z aktorem (miesięcznik TVSiódemka, 03/2025) dotyczył polskich wersji językowych wielkich spektakli realizowanych w ramach The National Theatre z Londynu, retransmitowanych w polskich kinach. W „Królu Learze” wystąpił tam Ian McKellen, kolega pana Seweryna, doskonale znany nam z „Władzy pierścieni”. A historia Leara to najpewniej największe osiągniecie dramaturgii światowej.

  • Kto tak nieodpowiedzialnie i bez zrozumienia opracowuje polskie wersje językowe? Dowcipnisie lub ludzie skrajnie nieodpowiedzialni! – nakręcam się. – Przykład z zaimkiem “sobie” masz od sześciu lat na stronie British Council. Dwa razy pytałem rzeczniczkę prasową tej instytucji: czy to jest poprawne tłumaczenie? Odpowiedziała: od sześciu lat nikomu to tłumaczenie nie przeszkadzało. Lear wzywa na pomoc wszystkie żywioły, by te pomściły go, ukarały niewdzięczne córki, które otrzymawszy królestwo – osierociły swego ojca, ich dobroczyńcę. Lear jest upodlony, bezsilnym wygnany i załamany. Domaga się sprawiedliwości. Wzywa gromy, które powinny zadusić zarodek „tak niewdzięcznego człowieka”! Cóż za potęga słowa i wizji! Tłumacze i British Council, a więc strażnicy języka angielskiego nie rozumieją, nie pochylili się nawet nad zwróconą im uwagą. Kompromitacja. Przygotowuję kolejny tekst na ten temat.

  • Fascynuje mnie Szekspir. Każdy jego dramat to także dzieło polityczne. Ale również szalenie aktualny komentarz do tamtych czasów.

  • (…czyli – naszych – przemknęła mi myśl).

  • To był niezły polityk. Spójrz na „Burzę”. Analizowałem ją od żeglarskiej, nawigacyjnej strony… Ale także relacji: bosman – kapitan.

Mój Boże. Skąd ja to znam… skąd znam to uczucie, że chciałby człowiek równocześnie dwa, trzy wątki w jednej rozmowie, równolegle prowadzić, by czas oszczędzić, wyrzucić z siebie kilka kwestii, ale język… niestety, mamy jeden.

  • Więc tam, jak wiesz jest na początku scena sztormu. Obserwujemy relację między kapitanem i bosmanem… I to nie jest teatr jakiś. To szalenie skomplikowana relacja i konflikt władzy… Bo, zaraz, zaczekaj, ja już to i owo na ten temat publikowałem…

No i tu wreszcie sezam uchylił swoje wrota… Mój Boże… Obok Muzeum Teatru – zajrzałem do Archiwum Żeglarskiego. Tu, w Binowie znajduje się arka pamięci o latach świetności szczecińskiego żeglarstwa. I – najważniejsze – galeria ludzi, o których pamięć chcę się upomnieć. Ale bez kapitana Zenona Szostaka – zadanie niewykonalne. Przy jego wiedzy, zasobach, doświadczeniu – będzie to piękny rejs.

________________________________________

Z Binowa, drogą leśną wracałem do Podjuch, by wskoczyć ponownie na autostradę nad morze… Przepiękna, kręta, powybijana i zniszczona droga. A w pamięci – tyle wątków z jakże interesującej rozmowy.

Banucha, Kilian, sporo zdjęć ze szczecińskich spektakli z lat 50. XX wieku. Aktorskie kreacje – młody Nosek, Janiszewski, Chwalibóg, Ludwik Bonoit. To… pamiątki rodzinne. A obok – Ludomir Mączka, Wojciech Jakobson, Jerzy Madeja, Maryla Grochowska, Jerzy Borowiec, HOM, przystań AZS, jezioro Dąbie…

Muzeum Teatru Szczecińskiego oraz Żeglarstwa Akademickiego, oddział w Binowie.

Jak tylko dojadę, napiszę do ADL, gdzie ma szukać materiałów do kolejnych tomów jego historii o teatrach szczecińskich. Nie w teatrze!

Teraz widzę, jak teatr, przez lata wrastał w nas i w nasze życie. A z nim – żeglarstwo.

Wiozę ze sobą materiał na trzy, trzydzieści, trzysta czterdzieści… felietonów, a każdy na inny temat. Wystarczyła ledwie chwila. Bo ile czasu rozmawialiśmy? Doświadczyłem tsunami informacji z dziedzin i sfer, tak mi bliskich i ciągle uzupełnianych.

I tylko jedna kwestia mnie intryguje.

W ilu szczecińskich domach spotkać możemy podobne domowe filie Teatru Szczecińskiego? Takie zasoby żeglarskiej pamięci kryją domowe szuflady?

Obawiam się, że Artur D. Liskowacki, który zaplanował opowieść o teatrach szczecińskich na trzy tomy powinien zweryfikować swoje plany. Bo teatr w Szczecinie to nie tylko sceny przy Swarożyca czy przy Wałach Chrobrego. To poprzez pamiątki, wycinki gazetowe, rodzinne zdjęcia, szkice, obrazy, dedykacje na programach, oryginalne dokumenty ukazujące pracę zespołu – my wszyscy. Teatr jest wszędzie.

Teatr całkiem ogromny.