Feuilletons | Monika Gapińska
Teatr w streamingu? Raczej nie...
Od jakiegoś czasu częściej chodzę do teatrów niż do kin. Choć kocham jednakowo sztukę filmową, jak i sceniczną. Przyznaję, że to pandemia miała ogromny wpływ na moje coraz bardziej sporadyczne wyjścia do kina.
Czas przymusowego siedzenia w domu wypełniły mi bowiem domowe seanse na rozrastającej się liczbie filmowych kanałów streamingowych, do których wykupiłam dostęp. Czasami nawet jestem zła na siebie, że nie obejrzałam jakiejś produkcji na wielkim ekranie. Ale już za chwilę z tyłu głowy pojawia się cała lista usprawiedliwień. Tłumaczę sobie zatem, że na pewno za kilka tygodni film, który chciałam obejrzeć w kinie, pojawi się w streamingu (co jest coraz częstsze, bo niektóre tytuły premierowo pokazują się wyłącznie na kanałach streamingowych) albo, że w domu mam ten komfort, iż nikt nie chrupie, ani nie mlaszcze mi nad głową naczosami. Obawiam się, że nie jestem odosobniona w takim podejściu do wizyt w kinie.
Stąd całkiem realny wydaje się scenariusz, jaki w książce, wydanej w Polsce zaledwie kilka tygodni temu, a w Hiszpanii w 2021 roku, przedstawił Carlos Augusto Casas. Otóż w swojej powieści dystopijnej, zatytułowanej "Ministerstwo Prawdy", wykreował dość przerażającą rzeczywistość. Oto 2030 rok. W Madrycie nie ma już kin. Zlikwidowano je, bo wszyscy oglądają filmy wyłącznie na kanałach streamingowych. W dawnych budynkach kin, jak również teatrów, powstały supermarkety i fast foody. Na ulicach postawiono specjalne kontenery, do których mieszkańcy niemal masowo wyrzucają książki. Ci, których interesuje literatura, sięgają po nią na elektronicznych czytnikach. Z kolei dotychczasowe redakcje gazet przestały wydawać papierowe wydania dzienników i czasopism, zajmując się tworzeniem artykułów wysyłanych bezpośrednio na telefony odbiorców.
O ile to, co się zrodziło w głowie hiszpańskiego pisarza, a dotyczy kin, niestety może stać się faktem, to w przypadku teatrów według mnie jest nierealne. Nie wyobrażam sobie, by nie można było pójść na spektakl. Tego, co doświadcza się w teatrze, nie da się przeżyć "w streamingu" czy oglądając teatr telewizji, będący niejako formą owego kanału streamingowego. Choć czasem taki spektakl na ekranie telewizora bywa atrakcyjny. Sama chętnie sięgam po stare przedstawienia, również te z czasów, kiedy telewizja była czarno – biała. Byłam też na wielu spektaklach w kinie (tak, tak!), tych retransmitowanych choćby z brytyjskich scen. Z kolei przed świętami bożonarodzeniowymi przez długi okres corocznie chodziłam na przedstawienia baletowe pt. "Dziadek do orzechów", rejestrowane w londyńskim Royal Opera House.
Czy takie produkcje są w stanie zastąpić nam wizytę w teatrze? Z pewnością nie. Mam wrażenie nawet, że o ile po pandemii widz kinowy zrobił się bardziej leniwy i woli obejrzeć film siedząc na własnej kanapie (czego jestem przykładem, co przyznaję ze wstydem), widz teatralny stał się jeszcze bardziej aktywny. Myślę zatem, że nie można mówić o kryzysie w teatrze, choć takie głosy pojawiały się w trakcie pandemii i tuż po. Oczywiście, jeśli kryzysem nazywamy tu zmniejszającą się liczbę osób na widowniach teatralnych. Deficyty i braki są raczej w budżetach teatrów. Ale to już temat na kolejny felieton...
27 marca przypada Międzynarodowy Dzień Teatru. To święto wszystkich, którzy tworzą spektakle, poczynając od aktorów i reżyserów, przez garderobiane, rekwizytorów, inspicjentów, aż po koordynatorów artystycznych, osoby z pracowni krawieckich, działy administracyjne i księgowe. Wszyscy są ważni podczas produkcji przedstawienia teatralnego, choć – co oczywiste – największe laury spływają na aktorów.
To też święto widzów, dla których wizyta w teatrze jest wyjątkowym, pięknym doświadczeniem. Przeżyciem, które pozostaje w nas na lata, może nawet na całe życie. Trzymam zatem kciuki za powodzenie spektaklu, którego premiera odbędzie się już 1 kwietnia w Willi Lentza: "Frida. Kolekcjonerka z Westendu". Jestem pewna, że nas, widzów, czeka wiele wzruszeń i emocji podczas oglądania tego przedstawienia.
Stąd całkiem realny wydaje się scenariusz, jaki w książce, wydanej w Polsce zaledwie kilka tygodni temu, a w Hiszpanii w 2021 roku, przedstawił Carlos Augusto Casas. Otóż w swojej powieści dystopijnej, zatytułowanej "Ministerstwo Prawdy", wykreował dość przerażającą rzeczywistość. Oto 2030 rok. W Madrycie nie ma już kin. Zlikwidowano je, bo wszyscy oglądają filmy wyłącznie na kanałach streamingowych. W dawnych budynkach kin, jak również teatrów, powstały supermarkety i fast foody. Na ulicach postawiono specjalne kontenery, do których mieszkańcy niemal masowo wyrzucają książki. Ci, których interesuje literatura, sięgają po nią na elektronicznych czytnikach. Z kolei dotychczasowe redakcje gazet przestały wydawać papierowe wydania dzienników i czasopism, zajmując się tworzeniem artykułów wysyłanych bezpośrednio na telefony odbiorców.
O ile to, co się zrodziło w głowie hiszpańskiego pisarza, a dotyczy kin, niestety może stać się faktem, to w przypadku teatrów według mnie jest nierealne. Nie wyobrażam sobie, by nie można było pójść na spektakl. Tego, co doświadcza się w teatrze, nie da się przeżyć "w streamingu" czy oglądając teatr telewizji, będący niejako formą owego kanału streamingowego. Choć czasem taki spektakl na ekranie telewizora bywa atrakcyjny. Sama chętnie sięgam po stare przedstawienia, również te z czasów, kiedy telewizja była czarno – biała. Byłam też na wielu spektaklach w kinie (tak, tak!), tych retransmitowanych choćby z brytyjskich scen. Z kolei przed świętami bożonarodzeniowymi przez długi okres corocznie chodziłam na przedstawienia baletowe pt. "Dziadek do orzechów", rejestrowane w londyńskim Royal Opera House.
Czy takie produkcje są w stanie zastąpić nam wizytę w teatrze? Z pewnością nie. Mam wrażenie nawet, że o ile po pandemii widz kinowy zrobił się bardziej leniwy i woli obejrzeć film siedząc na własnej kanapie (czego jestem przykładem, co przyznaję ze wstydem), widz teatralny stał się jeszcze bardziej aktywny. Myślę zatem, że nie można mówić o kryzysie w teatrze, choć takie głosy pojawiały się w trakcie pandemii i tuż po. Oczywiście, jeśli kryzysem nazywamy tu zmniejszającą się liczbę osób na widowniach teatralnych. Deficyty i braki są raczej w budżetach teatrów. Ale to już temat na kolejny felieton...
27 marca przypada Międzynarodowy Dzień Teatru. To święto wszystkich, którzy tworzą spektakle, poczynając od aktorów i reżyserów, przez garderobiane, rekwizytorów, inspicjentów, aż po koordynatorów artystycznych, osoby z pracowni krawieckich, działy administracyjne i księgowe. Wszyscy są ważni podczas produkcji przedstawienia teatralnego, choć – co oczywiste – największe laury spływają na aktorów.
To też święto widzów, dla których wizyta w teatrze jest wyjątkowym, pięknym doświadczeniem. Przeżyciem, które pozostaje w nas na lata, może nawet na całe życie. Trzymam zatem kciuki za powodzenie spektaklu, którego premiera odbędzie się już 1 kwietnia w Willi Lentza: "Frida. Kolekcjonerka z Westendu". Jestem pewna, że nas, widzów, czeka wiele wzruszeń i emocji podczas oglądania tego przedstawienia.