Feuilletons | Monika Gapińska
Strajk w Hollywood, a cyfrowy klon Chaplina
Raczej nie dziwią nas medialne informacje o strajkach różnych grup zawodowych. Ot, wielokrotnie słyszało się choćby o proteście pracowników lotnisk, kolei czy nauczycieli. Ale strajk aktorów brzmi dość niedorzecznie, prawda? Tymczasem właśnie mamy z tym do czynienia. Nie chodzi tu o protest artystów konkretnego teatru czy serialu, ale o strajk 160 tysięcy aktorów amerykańskich, należących do tamtejszej Gildii Aktorów, swoistego związku zawodowego. Protest rozpoczął się 14 lipca, a już teraz mówi się o paraliżu w Hollywood i niemożności dokończenia, w najbliższym czasie, wielu produkcji filmowych.
Całkiem możliwe, iż premiery najbardziej oczekiwanych filmów ostatnich miesięcy, czyli "Barbie" i "Oppenheimer", z czerwonym dywanem i sławami na widowni, były ostatnimi takimi uroczystościami w tym roku, a przynajmniej do jesieni. Zresztą, premierowy pokaz tej drugiej produkcji nie obył się bez spektakularnego protestu grających w niej gwiazd. Otóż w momencie, gdy w Hollywood ogłoszono strajk aktorów, w Londynie odbywała się uroczysta premiera filmu o "ojcu" bomby atomowej. Obsada filmu solidarnie wyszła zatem w trakcie uroczystości, tuż przed pokazem na dużym ekranie. Jedną z form aktorskiego strajku ma być właśnie nieudzielanie się przy promocji filmu, choćby w mediach czy na festiwalach. Stąd pod znakiem zapytania jest choćby prestiżowy festiwal filmowy w Toronto czy wrześniowa gala nagród Emmy. Poza tym, strajkujący aktorzy mają się nie pojawiać na planach filmowych. Już wiadomo, że z tego powodu mocno opóźnione będą realizacje filmów z takimi gwiazdami, jak Meryl Streep, Tom Cruise czy Susan Sarandon.
Z punktu widzenia przeciętnego widza, aktorzy to bardzo uprzywilejowana grupa zawodowa. Często się przecież słyszy o wielomilionowych stawkach za role w hollywoodzkich produkcjach. Tyle że pośród wspomnianych 160 tysięcy strajkujących aktorów, ponad 70 procent to ci, których nazwisk nikt z nas prawdopodobnie nie zna. To są np. aktorzy i statyści występujący w epizodycznych rolach, a na co dzień utrzymujący się z pracy w gastronomii albo branży budowlanej. Oliwy do ognia, w konflikcie: aktorzy kontra wytwórnie filmowe, dolała decyzja tych drugich. Otóż zaproponowano, by aktorzy drugoplanowi otrzymywali jednodniowe wynagrodzenie za oddanie im na zawsze swojego wizerunku. To by oznaczało, iż cyfrową replikę aktora, niejako jego klon, można byłoby dowolnie wykorzystać w filmach, a on sam nie musiałby się stawiać na planie filmowym.
Od jakiegoś czasu straszono nas w mediach, iż niedługo "żywi" aktorzy będą niepotrzebni, a w filmach będą grać klony, ale dotąd wydawało się to czystą abstrakcją. Czy jednak jesteśmy coraz bliżej tej tak niewiarygodnej metody powstawania filmów? Jak się okazuje, technologie XXI wieku, nie stały się wyłącznie sprzymierzeńcem przemysłu filmowego, ale też jego wrogiem. Te wszystkie rozwiązania cyfrowe, o których ekipy filmowe Złotej Ery Hollywood, mogły tylko pomarzyć, stały się zarzewiem ogromnego protestu, jakiego od kilkudziesięciu lat nie było w przemyśle filmowym. Mówi się nawet o tym, że być może obecny strajk wstrząśnie branżą filmową tak, jak powstała w latach 40. i 50. tzw. czarna lista Hollywood. Wtedy został na nią wpisany – i uznany za sympatyzowanie z komunistami – Charlie Chaplin. To spowodowało, że ten genialny aktor i reżyser wyjechał do Europy i zamieszkał na stałe w Szwajcarii. Zresztą, takich wyjątkowych wydarzeń nie brakowało w życiu komika. A nawet po jego śmierci! Otóż kilka miesięcy po pogrzebie aktora, ktoś wykopał trumnę z ciałem Chaplina. Wkrótce rodzina komika otrzymała telefon od osób, które ukradły ciało. Za jego zwrot złodzieje zażądali ogromnej kwoty. Po jakimś czasie ich znaleziono, a trumna ze zwłokami powróciła na cmentarz. Pewnie dziwią się Państwo, czemu pojawia tu, w felietonie dotyczącym strajku aktorów, nazwisko genialnego Charliego Chaplina. Otóż 29 lipca w ogrodzie Willi Lentza zostanie odsłoniętą rzeźba tego komika. Artysty, który był częścią Hollywood i który przez środowiskowe spory został pozbawiony pracy w Ameryce. Wpisanie go na czarną listę nie dawało specjalnych możliwości walki o siebie i dalszą karierę hollywoodzką. Takiej walki, jaką podjęła amerykańska Gildia Aktorów. Trzymam za nią kciuki, bo – jako kinomanka – chcę oglądać tylko takie filmy, w których występują wyłącznie "żywi" aktorzy, a nie cyfrowe klony. Nie wyobrażam sobie sequela "Brzdąca" z cyfrową repliką Chaplina.
Z punktu widzenia przeciętnego widza, aktorzy to bardzo uprzywilejowana grupa zawodowa. Często się przecież słyszy o wielomilionowych stawkach za role w hollywoodzkich produkcjach. Tyle że pośród wspomnianych 160 tysięcy strajkujących aktorów, ponad 70 procent to ci, których nazwisk nikt z nas prawdopodobnie nie zna. To są np. aktorzy i statyści występujący w epizodycznych rolach, a na co dzień utrzymujący się z pracy w gastronomii albo branży budowlanej. Oliwy do ognia, w konflikcie: aktorzy kontra wytwórnie filmowe, dolała decyzja tych drugich. Otóż zaproponowano, by aktorzy drugoplanowi otrzymywali jednodniowe wynagrodzenie za oddanie im na zawsze swojego wizerunku. To by oznaczało, iż cyfrową replikę aktora, niejako jego klon, można byłoby dowolnie wykorzystać w filmach, a on sam nie musiałby się stawiać na planie filmowym.
Od jakiegoś czasu straszono nas w mediach, iż niedługo "żywi" aktorzy będą niepotrzebni, a w filmach będą grać klony, ale dotąd wydawało się to czystą abstrakcją. Czy jednak jesteśmy coraz bliżej tej tak niewiarygodnej metody powstawania filmów? Jak się okazuje, technologie XXI wieku, nie stały się wyłącznie sprzymierzeńcem przemysłu filmowego, ale też jego wrogiem. Te wszystkie rozwiązania cyfrowe, o których ekipy filmowe Złotej Ery Hollywood, mogły tylko pomarzyć, stały się zarzewiem ogromnego protestu, jakiego od kilkudziesięciu lat nie było w przemyśle filmowym. Mówi się nawet o tym, że być może obecny strajk wstrząśnie branżą filmową tak, jak powstała w latach 40. i 50. tzw. czarna lista Hollywood. Wtedy został na nią wpisany – i uznany za sympatyzowanie z komunistami – Charlie Chaplin. To spowodowało, że ten genialny aktor i reżyser wyjechał do Europy i zamieszkał na stałe w Szwajcarii. Zresztą, takich wyjątkowych wydarzeń nie brakowało w życiu komika. A nawet po jego śmierci! Otóż kilka miesięcy po pogrzebie aktora, ktoś wykopał trumnę z ciałem Chaplina. Wkrótce rodzina komika otrzymała telefon od osób, które ukradły ciało. Za jego zwrot złodzieje zażądali ogromnej kwoty. Po jakimś czasie ich znaleziono, a trumna ze zwłokami powróciła na cmentarz. Pewnie dziwią się Państwo, czemu pojawia tu, w felietonie dotyczącym strajku aktorów, nazwisko genialnego Charliego Chaplina. Otóż 29 lipca w ogrodzie Willi Lentza zostanie odsłoniętą rzeźba tego komika. Artysty, który był częścią Hollywood i który przez środowiskowe spory został pozbawiony pracy w Ameryce. Wpisanie go na czarną listę nie dawało specjalnych możliwości walki o siebie i dalszą karierę hollywoodzką. Takiej walki, jaką podjęła amerykańska Gildia Aktorów. Trzymam za nią kciuki, bo – jako kinomanka – chcę oglądać tylko takie filmy, w których występują wyłącznie "żywi" aktorzy, a nie cyfrowe klony. Nie wyobrażam sobie sequela "Brzdąca" z cyfrową repliką Chaplina.