Feuilletons | Monika Gapińska
Jeśli istnieje gen kolekcjonowania...
Ogromnie imponują mi kolekcjonerzy. Absolutnie wszyscy. Zarówno ci, którzy zbierają komiksy, gadżety związane z Kubusiem Puchatkiem czy maszyny do pisania, jak też inni, mający w swoich kolekcjach dzieła sztuki albo pierwsze wydania arcydzieł literatury. Ich determinacja, upór i konsekwencja robią na mnie wielkie wrażenie. Jeśli istnieje "gen kolekcjonowania", o czym czasem się pisze, oni go mają. Mieli go też z pewnością Frida i Wilhelm Doeringowie, przedwojenni właściciele obecnej Willi Lentza...
Jak wiele z osób dorastających w PRL-u, mam za sobą epizod zbierania plakatów ówczesnych gwiazd muzycznych, a jeszcze wcześniej chińskich gumek do ścierania oraz pachnących "luksusem" i zagranicą (jak mi się wtedy wydawało) opakowań po niemieckich czekoladach. W dorosłym życiu przez moment kolekcjonowałam różne wydania – i w rozmaitych tłumaczeniach – powieści "Ania z Zielonego Wzgórza". Zapału wystarczyło mi na zgromadzenie kilkunastu egzemplarzy. Podobnie rzecz się miała z mlecznikami. Kiedy zostałam właścicielką takiego porcelanowego cacka, który wcześniej należał do mojej prababci, a następnie babci, zaczęłam szukać w internecie i na pchlich targach interesujących, starych mleczników do kolekcji. Determinacji starczyło mi na zdobycie zaledwie kilka sztuk. Lepiej mi poszło z kolekcją książek kucharskich. Mam ich pewnie z pół tysiąca. Choć zakup rzadkich egzemplarzy sprzed ponad stu lat, jakoś nie chciał się zgrać z moimi możliwościami finansowymi. A to mnie ponownie zniechęciło do powiększania kolekcji. No cóż, genu kolekcjonowania chyba jednak nie posiadam. Za to z ogromną ciekawością obserwuję tych, którzy go mają. Szczególnie tych z kręgu kolekcjonerów designu.
W czasach przedinternetowych bycie kolekcjonerem, choćby wspomnianego designu, było bardzo trudne. Trzeba było zjawić się o 4 czy 5 rano na pchlim targu, czasem na drugim końcu Polski, by zdobyć najlepsze egzemplarze. Teraz z kolei przedmioty, które bardzo chcemy mieć w swojej kolekcji, często są na wyciągnięcie ręki. Ot, wystarczy umieć odpowiednio "szperać" w sieci.
Jak wiadomo, prawdziwy kolekcjoner zrobi wszystko dla powiększenia swojej kolekcji. Choć wyobrażam sobie, że "polowanie" na najciekawsze i najbardziej wymarzone przedmioty bywa równie ekscytujące jak samo ich zdobycie. Dlatego z socjologiczną ciekawością przyglądam się grupom na Facebooku, gdzie można się poradzić w kwestii wyszperanych np. mebli, lamp czy wazonów. Albo innych, typu: "Uwaga śmieciarka jedzie". Skupione są tam również takie osoby, które posiadają ogromną wiedzę. Bez trudu są w stanie określić, z którego roku pochodzi filiżanka stojąca przy śmietniku, jaka fabryka ją wyprodukowała i w jakich gamach kolorystycznych. Niektórzy kolekcjonerzy z kolei całymi latami próbują skompletować np. konkretny model serwisu kawowego z porcelany miśnieńskiej. Cóż to za wyzwanie!
Posługując się żargonem maklerskim albo biznesowym, zbieracze porcelany to raczej "mali gracze'. Ci duzi są właścicielami bajecznie drogich obrazów czy rzeźb. Aukcje, podczas których licytowane są dzieła sztuki warte miliony dolarów, znam wyłącznie z filmów. Wyobrażam sobie, że na takich wydarzeniach zdarzają się emocje porównywalne do tych, które zaobserwowałam kiedyś na pchlim targu w Krakowie. Otóż dwie panie upatrzyły sobie tę samą porcelanową figurkę marabuta. Zdaje się, że wyprodukowano ją w fabryce w Ćmielowie. Obie tak bardzo chciały zostać jej właścicielkami, że oferowały sprzedawcy coraz to większe kwoty. Mężczyzna chyba nawet nie wiedział, że posiada tak cenną rzecz na zbyciu, bo kolejne propozycje kwot przyjmował z coraz większym zdumieniem. W końcu jedna z pań wyszła z targu obrażona na cały świat, bo w jej portfelu zabrakło gotówki, by "przebić" konkurentkę. Ale trzeba było zobaczyć błysk w oku drugiej z kolekcjonerek! Jak gdyby właśnie zdobyła dwie statuetki na oscarowej gali.
Zapewne ogromne emocje towarzyszyły również Fridzie i Wilhelmowi Doeringom, kiedy powiększali swoją kolekcję dzieł sztuki. A były w niej choćby prace samego Rembrandta. Zresztą, o tym, co posiadali w swoim niezwykłych zbiorach, można się dowiedzieć z albumu właśnie wydanego przez Willę Lentza, autorstwa Dariusza Kacprzaka: "Kolekcja Doeringów". Polecam!
W czasach przedinternetowych bycie kolekcjonerem, choćby wspomnianego designu, było bardzo trudne. Trzeba było zjawić się o 4 czy 5 rano na pchlim targu, czasem na drugim końcu Polski, by zdobyć najlepsze egzemplarze. Teraz z kolei przedmioty, które bardzo chcemy mieć w swojej kolekcji, często są na wyciągnięcie ręki. Ot, wystarczy umieć odpowiednio "szperać" w sieci.
Jak wiadomo, prawdziwy kolekcjoner zrobi wszystko dla powiększenia swojej kolekcji. Choć wyobrażam sobie, że "polowanie" na najciekawsze i najbardziej wymarzone przedmioty bywa równie ekscytujące jak samo ich zdobycie. Dlatego z socjologiczną ciekawością przyglądam się grupom na Facebooku, gdzie można się poradzić w kwestii wyszperanych np. mebli, lamp czy wazonów. Albo innych, typu: "Uwaga śmieciarka jedzie". Skupione są tam również takie osoby, które posiadają ogromną wiedzę. Bez trudu są w stanie określić, z którego roku pochodzi filiżanka stojąca przy śmietniku, jaka fabryka ją wyprodukowała i w jakich gamach kolorystycznych. Niektórzy kolekcjonerzy z kolei całymi latami próbują skompletować np. konkretny model serwisu kawowego z porcelany miśnieńskiej. Cóż to za wyzwanie!
Posługując się żargonem maklerskim albo biznesowym, zbieracze porcelany to raczej "mali gracze'. Ci duzi są właścicielami bajecznie drogich obrazów czy rzeźb. Aukcje, podczas których licytowane są dzieła sztuki warte miliony dolarów, znam wyłącznie z filmów. Wyobrażam sobie, że na takich wydarzeniach zdarzają się emocje porównywalne do tych, które zaobserwowałam kiedyś na pchlim targu w Krakowie. Otóż dwie panie upatrzyły sobie tę samą porcelanową figurkę marabuta. Zdaje się, że wyprodukowano ją w fabryce w Ćmielowie. Obie tak bardzo chciały zostać jej właścicielkami, że oferowały sprzedawcy coraz to większe kwoty. Mężczyzna chyba nawet nie wiedział, że posiada tak cenną rzecz na zbyciu, bo kolejne propozycje kwot przyjmował z coraz większym zdumieniem. W końcu jedna z pań wyszła z targu obrażona na cały świat, bo w jej portfelu zabrakło gotówki, by "przebić" konkurentkę. Ale trzeba było zobaczyć błysk w oku drugiej z kolekcjonerek! Jak gdyby właśnie zdobyła dwie statuetki na oscarowej gali.
Zapewne ogromne emocje towarzyszyły również Fridzie i Wilhelmowi Doeringom, kiedy powiększali swoją kolekcję dzieł sztuki. A były w niej choćby prace samego Rembrandta. Zresztą, o tym, co posiadali w swoim niezwykłych zbiorach, można się dowiedzieć z albumu właśnie wydanego przez Willę Lentza, autorstwa Dariusza Kacprzaka: "Kolekcja Doeringów". Polecam!