Feuilletons | Monika Gapińska
Mandoliny, gokarty, esperanto. Czyli jak nie zapisałam się w annałach
W serialu "Czterdziestolatek" w jednym z odcinków Karwowski trafia, podczas poszukiwania córki, na próbę orkiestry mandolinistów i chóru. Dyrygentka (w tej roli – Krystyna Feldman) ofukuje go za spóźnienie i każe stanąć w gronie chórzystów. Mam za sobą podobne doświadczenie. Wtedy po raz pierwszy przekroczyłam próg Pałacu Młodzieży.
Pod koniec lat czterdziestych ubiegłego wieku w wielu polskich miastach pojawiają się koncepcje stworzenia Pałaców Dziecka albo Pałaców Młodzieży, bo pod różnymi nazwami funkcjonowały w pierwszych latach działalności. Zgodnie z ideą, miały to być wzorcowe placówki wychowania pozaszkolnego. Pomysł nie był ani nowy, ani rewolucyjny. Ot, choćby w Związku Radzieckim dużo wcześniej zaczęto przecież tworzyć Pałace Pionierów.
Historia szczecińskiego Pałacu Młodzieży rozpoczyna się 7 listopada 1950 roku, kiedy oficjalnie zaczyna działać ta placówka. Najpierw pod nazwą: Pałac Dziecka. Ale dosyć szybko, bo zdaje się, że po roku, nazwa placówki zostaje zmieniona na Pałac Młodzieży. Co interesujące, szczeciński Pałac Dziecka, powstał pięć lat wcześniej niż ten w stolicy.
Data otwarcia placówki w Szczecinie nie była oczywiście przypadkowa. Odbyło się to w kolejną rocznicę Rewolucji Październikowej. 7 listopada już wtedy, jak też w kolejnych dekadach, uroczyście świętowano w szkołach, zakładach pracy, na uczelniach i w domach kultury. Celebrowanie rocznicy w Polsce miało oczywiście symbolizować ogromną przyjaźń ze Związkiem Radzieckim.
Dla tysięcy dzieci, które przewinęły się przez zajęcia szczecińskiego Pałacu Młodzieży, wspomniane konotacje polityczne były oczywiście jak najmniej ważne. A właściwie w ogóle się nie liczyły. Najważniejsze było raczej to, że to miejsce posiadało ogromne możliwości rozwijania wszelakich pasji młodych ludzi. Dla młodzieży czasów smartfonów nazwy dawnych pałacowych pracowni, klubów czy sekcji pewnie brzmią dość "egzotycznie". Ot, choćby była tu niegdyś pracownia modelarstwa kołowego, również szkutnicza, klub młodych filatelistów czy krótkofalowców.
Kiedy byłam dzieckiem, przynależność do jakiejkolwiek pracowni Pałacu Młodzieży wzbudzała szacunek na podwórku. Kilka razy byłam zatem blisko tego, by wzrósł mój podwórkowy prestiż.
Pierwszy był za sprawą starszej koleżanki, która szalenie mi imponowała, bo grała w orkiestrze mandolinistów. Kiedyś poszłam ją odprowadzić na próbę. Po drodze zahaczyłyśmy jeszcze o cukiernię. Objedzone eklerkami, zjawiłyśmy się w Pałacu Młodzieży już po rozpoczęciu zajęć. Koleżanka bała się wejść spóźniona do sali, dlatego namówiła mnie, bym poszła razem z nią. Weszłyśmy, a następnie zostałyśmy ofuknięte tak samo jak Karwowski. Potem przesiedziałam godzinę na próbie, licząc na to, że dyrygent mnie nie wyrzuci z sali. Byłam bowiem oczarowana tą grupą grających na mandolinach. Oczywiście chciałam do nich dołączyć, ale nic z tego nie wyszło. Nie pamiętam dlaczego. Zdaje się, że nie byłam w odpowiednim wieku.
Kolejna szansa na podbudowanie prestiżu na podwórku pojawiła się, kiedy dowiedziałam się, że Pałac Młodzieży zaczął przyjmować dziewczyny do sekcji kartingowej. W wyobraźni już widziałam siebie pędzącą gokartem po Szczecinie. Niestety, rodzice się nie zgodzili na takie zajęcia. Za to zgodzili się, bym poszła na lekcje esperanto i dali mi wolną rękę w znalezieniu zajęć. Była zatem szansa, że trzecie podejście do zapisanie się do Pałacu Młodzieży, okaże się sukcesem. Tyle że krótko przed tym, jak wpadłam na pomysł nauki esperanto (czy raczej uległam ówczesnej modzie na ten sztuczny język), w placówce przy alei Wojska Polskiego zlikwidowano te lekcje językowe. Tak właśnie nigdy nie zapisałam się w annałach Pałacu Młodzieży jako jeden z tysięcy uczestników / uczestniczek zajęć tej placówki. Trudno.
Wkrótce do historii teatru trafi z kolei spektakl "Pałac w Willi", który przeniesie widzów właśnie do Pałacu Młodzieży w – uwaga, uwaga! – 1955 roku. Twórcy zdradzili, że to będzie komedia kryminalna. Nie mogę się doczekać prapremiery! Ta odbędzie się już 6 września.
Historia szczecińskiego Pałacu Młodzieży rozpoczyna się 7 listopada 1950 roku, kiedy oficjalnie zaczyna działać ta placówka. Najpierw pod nazwą: Pałac Dziecka. Ale dosyć szybko, bo zdaje się, że po roku, nazwa placówki zostaje zmieniona na Pałac Młodzieży. Co interesujące, szczeciński Pałac Dziecka, powstał pięć lat wcześniej niż ten w stolicy.
Data otwarcia placówki w Szczecinie nie była oczywiście przypadkowa. Odbyło się to w kolejną rocznicę Rewolucji Październikowej. 7 listopada już wtedy, jak też w kolejnych dekadach, uroczyście świętowano w szkołach, zakładach pracy, na uczelniach i w domach kultury. Celebrowanie rocznicy w Polsce miało oczywiście symbolizować ogromną przyjaźń ze Związkiem Radzieckim.
Dla tysięcy dzieci, które przewinęły się przez zajęcia szczecińskiego Pałacu Młodzieży, wspomniane konotacje polityczne były oczywiście jak najmniej ważne. A właściwie w ogóle się nie liczyły. Najważniejsze było raczej to, że to miejsce posiadało ogromne możliwości rozwijania wszelakich pasji młodych ludzi. Dla młodzieży czasów smartfonów nazwy dawnych pałacowych pracowni, klubów czy sekcji pewnie brzmią dość "egzotycznie". Ot, choćby była tu niegdyś pracownia modelarstwa kołowego, również szkutnicza, klub młodych filatelistów czy krótkofalowców.
Kiedy byłam dzieckiem, przynależność do jakiejkolwiek pracowni Pałacu Młodzieży wzbudzała szacunek na podwórku. Kilka razy byłam zatem blisko tego, by wzrósł mój podwórkowy prestiż.
Pierwszy był za sprawą starszej koleżanki, która szalenie mi imponowała, bo grała w orkiestrze mandolinistów. Kiedyś poszłam ją odprowadzić na próbę. Po drodze zahaczyłyśmy jeszcze o cukiernię. Objedzone eklerkami, zjawiłyśmy się w Pałacu Młodzieży już po rozpoczęciu zajęć. Koleżanka bała się wejść spóźniona do sali, dlatego namówiła mnie, bym poszła razem z nią. Weszłyśmy, a następnie zostałyśmy ofuknięte tak samo jak Karwowski. Potem przesiedziałam godzinę na próbie, licząc na to, że dyrygent mnie nie wyrzuci z sali. Byłam bowiem oczarowana tą grupą grających na mandolinach. Oczywiście chciałam do nich dołączyć, ale nic z tego nie wyszło. Nie pamiętam dlaczego. Zdaje się, że nie byłam w odpowiednim wieku.
Kolejna szansa na podbudowanie prestiżu na podwórku pojawiła się, kiedy dowiedziałam się, że Pałac Młodzieży zaczął przyjmować dziewczyny do sekcji kartingowej. W wyobraźni już widziałam siebie pędzącą gokartem po Szczecinie. Niestety, rodzice się nie zgodzili na takie zajęcia. Za to zgodzili się, bym poszła na lekcje esperanto i dali mi wolną rękę w znalezieniu zajęć. Była zatem szansa, że trzecie podejście do zapisanie się do Pałacu Młodzieży, okaże się sukcesem. Tyle że krótko przed tym, jak wpadłam na pomysł nauki esperanto (czy raczej uległam ówczesnej modzie na ten sztuczny język), w placówce przy alei Wojska Polskiego zlikwidowano te lekcje językowe. Tak właśnie nigdy nie zapisałam się w annałach Pałacu Młodzieży jako jeden z tysięcy uczestników / uczestniczek zajęć tej placówki. Trudno.
Wkrótce do historii teatru trafi z kolei spektakl "Pałac w Willi", który przeniesie widzów właśnie do Pałacu Młodzieży w – uwaga, uwaga! – 1955 roku. Twórcy zdradzili, że to będzie komedia kryminalna. Nie mogę się doczekać prapremiery! Ta odbędzie się już 6 września.