Felieton | Autor: Janusz Wilczyński
Subiektywnie-obiektywnie o fotografii
Gdy podczas studiów czekałem w czytelni Książnicy Pomorskiej na zamówione czasopisma, zawsze sięgałem po leżące na półkach periodyki fotograficzne. Długo oglądałem czarno-białe i kolorowe zdjęcia, zafascynowany tym, jak fotograficy wydobywają z widzianej obiektywem rzeczywistości swoją prawdę o świecie. Obecnie w czytelniach nie przesiaduję, ale za to wchodzę na profesjonalne portale ze zdjęciami.
Jednak, gdy myślę o fotografii, to jednym z pierwszych skojarzeń jest Jean-Michel Jarre i jego „Souvenir of China”, z charakterystycznym dźwiękiem migawki aparatu fotograficznego. Pozostańmy przy Francuzach, ale cofnijmy się do 1816 roku. Ciekawe, co czuł francuski wynalazca, Joseph Nicéphore Niepcé, który zrobił pierwsze, częściowo udane zdjęcie. Udane częściowo, bo po pewnym czasie obraz znikł. Ale po panu Josephie do akcji wkroczyli Louis Jacques Daguerre oraz William Fox Talbot, i pisanie światłem zaczęło podbijać świat.
Różnie z tym pisaniem na kliszy czy też cyfrowo bywa. Jako dziecko poszedłem do nieistniejącego dziś zakładu fotograficznego na Niebuszewie, aby zrobić sobie zdjęcie do legitymacji szkolnej. Fotograf miał wiekowy, obudowany drewnem aparat, a gdy robił zdjęcie, nachylał się ku tej magicznej skrzynce i przykrywał głowę czarnym materiałem. Gdy po kilku dniach przyszedłem po odbiór zdjęć, kilkakrotnie kartkowałem klaser z wykonanymi pozytywami, twierdząc uparcie, że moich konterfektów w nim nie ma. Fotograf szybko je znalazł, a ja nie poznałem siebie, bo na policzku miałem cień, który kompletnie zmienił moją twarz. W istocie – fotografia to pisanie światłem. Podobnie jak film. Gdy myślę o ruchomych obrazach z fikcyjną fabułą, gdzie głównym bohaterem jest fotografia, to od razu przychodzi mi na myśl „Powiększenie” Michaelangelo Antonioniego na podstawie opowiadania Julio Cortazara. Akcja rozgrywa się w Londynie. Thomas, młody, znudzony fotograf mody, przypadkiem sfotografował całującą się w parku nieznajomą parę. Kobieta to zauważa i przestraszona, zostawia partnera i biegnie za Thomasem. Ten jednak ucieka. Gdy w ciemni wywołuje zdjęcia, coś go w nich niepokoi. Postanawia powiększyć jedno z ujęć. Wtedy odkrywa, że w krzakach czai się jakiś mężczyzna z bronią wymierzoną w stronę pary. Ten film, wbrew pozorom, nie jest kryminałem. Sięga o wiele głębiej. Ale jest też hołdem złożonym fotografii, a kadry ma znakomite.
A propos znakomitych kadrów: pamiętam, jakim hitem w Polsce końca lat 80-tych była wystawa aktu kobiecego zatytułowana „Wenus”. Część publiczności ustawiającej się w kolejce do zwiedzania w salach Zamku Książąt Pomorskich zapewne poszła wyłącznie dla golizny. I mogła poczuć się zawiedziona. Bo to była nagość wysoce artystyczna.
Ale z wystawy wyjdźmy na ulice. Ojciec fotoreportażu, (znowu Francuz!) Henri Cartier-Bresson mówił o refleksie, jaki powinien mieć fotograf: „Dla mnie fotografia jest jednoczesnym rozpoznaniem, w ułamku sekundy, zarówno znaczenia wydarzenia, jak i precyzyjnej organizacji form, które nadają wydarzeniu właściwą ekspresję”. Kto widział jego zdjęcia, ten przyzna, że Mistrz wie, o czym mówi. A ileż prawdy jest w dziennikarskim powiedzeniu: Dobre zdjęcie jest warte 10 tysięcy słów!
Austriacko-amerykański fotoreporter Ernst Haas mówił: Istnieją dwa rodzaje fotografów: tacy, którzy komponują zdjęcia i tacy, którzy je robią. Pierwsi pracują w pracowniach, dla drugich świat jest pracownią. I dla tych nie istnieje zwyczajność – każda rzecz w ich życiu może być źródłem inspiracji. Do tych drugich zalicza się urodzona w Neapolu fotografka Lucia Mugnolo. 16 grudnia o godzinie 17.00 w Willi Lentza przedstawi na swoich zdjęciach rozmaite i nieoczywiste oblicza tego miasta i jego mieszkańców. Nie mogę się doczekać na to spotkanie subiektywnego obiektywizmu, bo taka jest moim zdaniem istota fotografii.
Różnie z tym pisaniem na kliszy czy też cyfrowo bywa. Jako dziecko poszedłem do nieistniejącego dziś zakładu fotograficznego na Niebuszewie, aby zrobić sobie zdjęcie do legitymacji szkolnej. Fotograf miał wiekowy, obudowany drewnem aparat, a gdy robił zdjęcie, nachylał się ku tej magicznej skrzynce i przykrywał głowę czarnym materiałem. Gdy po kilku dniach przyszedłem po odbiór zdjęć, kilkakrotnie kartkowałem klaser z wykonanymi pozytywami, twierdząc uparcie, że moich konterfektów w nim nie ma. Fotograf szybko je znalazł, a ja nie poznałem siebie, bo na policzku miałem cień, który kompletnie zmienił moją twarz. W istocie – fotografia to pisanie światłem. Podobnie jak film. Gdy myślę o ruchomych obrazach z fikcyjną fabułą, gdzie głównym bohaterem jest fotografia, to od razu przychodzi mi na myśl „Powiększenie” Michaelangelo Antonioniego na podstawie opowiadania Julio Cortazara. Akcja rozgrywa się w Londynie. Thomas, młody, znudzony fotograf mody, przypadkiem sfotografował całującą się w parku nieznajomą parę. Kobieta to zauważa i przestraszona, zostawia partnera i biegnie za Thomasem. Ten jednak ucieka. Gdy w ciemni wywołuje zdjęcia, coś go w nich niepokoi. Postanawia powiększyć jedno z ujęć. Wtedy odkrywa, że w krzakach czai się jakiś mężczyzna z bronią wymierzoną w stronę pary. Ten film, wbrew pozorom, nie jest kryminałem. Sięga o wiele głębiej. Ale jest też hołdem złożonym fotografii, a kadry ma znakomite.
A propos znakomitych kadrów: pamiętam, jakim hitem w Polsce końca lat 80-tych była wystawa aktu kobiecego zatytułowana „Wenus”. Część publiczności ustawiającej się w kolejce do zwiedzania w salach Zamku Książąt Pomorskich zapewne poszła wyłącznie dla golizny. I mogła poczuć się zawiedziona. Bo to była nagość wysoce artystyczna.
Ale z wystawy wyjdźmy na ulice. Ojciec fotoreportażu, (znowu Francuz!) Henri Cartier-Bresson mówił o refleksie, jaki powinien mieć fotograf: „Dla mnie fotografia jest jednoczesnym rozpoznaniem, w ułamku sekundy, zarówno znaczenia wydarzenia, jak i precyzyjnej organizacji form, które nadają wydarzeniu właściwą ekspresję”. Kto widział jego zdjęcia, ten przyzna, że Mistrz wie, o czym mówi. A ileż prawdy jest w dziennikarskim powiedzeniu: Dobre zdjęcie jest warte 10 tysięcy słów!
Austriacko-amerykański fotoreporter Ernst Haas mówił: Istnieją dwa rodzaje fotografów: tacy, którzy komponują zdjęcia i tacy, którzy je robią. Pierwsi pracują w pracowniach, dla drugich świat jest pracownią. I dla tych nie istnieje zwyczajność – każda rzecz w ich życiu może być źródłem inspiracji. Do tych drugich zalicza się urodzona w Neapolu fotografka Lucia Mugnolo. 16 grudnia o godzinie 17.00 w Willi Lentza przedstawi na swoich zdjęciach rozmaite i nieoczywiste oblicza tego miasta i jego mieszkańców. Nie mogę się doczekać na to spotkanie subiektywnego obiektywizmu, bo taka jest moim zdaniem istota fotografii.